poniedziałek, 22 grudnia 2014

Kolejne zmiany, spotkanie prawie biznesowe i wieża Eiffel'a, czyli jak tanio zwiedzić Paryż!

Miało być big city life, jednak w ostatniej chwili nastąpiła zmiana planów. Przyjaciele,z którymi mieliśmy mieszkać wystawili nas. Wyszłam z siebie i stanęłam obok. Jak tak, to się idźcie gzić w krzakach.Nie będziemy mieszkać tam gdzie wy. Nastąpiła spontaniczna decyzja i zamiast big city będzie smaller city. Przeprowadzamy się nad morze. Było z tym sporo kłopotu.
Zarówno ja jak i mon cheri zrezygnowaliśmy z pracy, żeby się przeprowadzić. W związku z tym jesteśmy na bezrobociu, co komplikuje kwestie mieszkaniowe. Jednak dla chcącego nic trudnego. Znaleźliśmy gwaranta, fajne mieszkanko. Dogadaliśmy się z właścicielem i już. Umowa została podpisana! Co prawda wiązało się to z małą wycieczką do Paryża, ale było warto. Nigdy wcześniej nie miałam okazji zwiedzić stoli Francji. Spotkałam się z właścicielem mieszkania w pięknej restauracji Train Blue na Gare de Lyon (8 euro za pepsi!).
Teraz już tylko dograć ostatnie szczegóły przeprowadzki i za tydzień w drogę!

 Sam Paryż odrobinę mnie zawiódł. Spodziewałam się niemalże cudu. A zastałam wielkie miasto takie jak każde inne. Pomijam sztandarowe zabytki, które są przepiękne. Jednak ulice, po których spacerowałam nie zachwycały niczym szczególnym. A trochę połaziłam. Zdecydowałam się zwiedzać Paryż pieszo. Przemaszerowałam jakieś 20km, a i tak korzystałam kilkanaście razy z komunikacji miejskiej. Nie mam orientacji w terenie, nie zaopatrzyłam się w mapę. Koniec języka za przewodnika! i dlatego gubiłam się, co chwilę :) 
Notre Dame zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Przepiękna! Można dotknąć historii i poczuć ją na własnej skórze.
Brak opłaty za wstęp to również duże zaskoczenie.


                                                          
 Wiele razy słyszałam, że do Paryża nie ma sensu jechać bez walizki pieniędzy. Nie zgadzam się z tym. Tanie noclegi oferują auberge de jeunesse, najtańszy jaki znalazłam to 15 euro za noc w samym centrum miasta. Za bilet dzienny na całą komunikację miejską w centrum i okolicy zapłaciłam 9 euro. Na żadne bilety wstępu się nie skusiłam i tak w ciągu całego dnia wydałam maksymalnie 25 euro. Fakt, nie wyjechałam na wieże Eiffel'a, nie byłam w Luwrze (chociaż bardzo chciałam). Jednak zobaczyłam wszystko, co było możliwe.
W Paryżu przede wszystkim jesteśmy ograniczeni czasowo. Na przemieszczenie się z punktu A do punktu B trzeba liczyć około godzinę. I nagle doba staje się za krótka. 

wtorek, 11 listopada 2014

Jak zmienić swoje życie? Jak znaleźć pracę za granicą?

 "Bo Tobie się udało", "Ty sobie ułożyłaś życie", "Ty żyjesz inaczej". Mniej więcej takie komentarze dostałam w prywatnych wiadomościach po ostatnim wpisie. Były one pełne żalu.

Każdy kto narzeka na swoje życie, a nie robi nic żeby je zmienić, jest marudą.
Chcieć znaczy móc!
Oto krótki poradnik oparty na moich doświadczeniach dla tych, którzy chcieli by wyjechać, a nie wiedzą jak się za to zabrać.



1. Zostań Au pair! Śmieszne? Nie, bardzo praktyczne. Kontrakt au pair może trwać od 3 do 24 miesięcy. Praca do ciężkich nie należy, jest sporo czasu wolnego. Rodzinka często wysyła au pair na kurs językowy i płaci kieszonkowe (koło 70 euro na tydzień), które można prawie w całości odłożyć.

Jako au pairka podszkolisz język, poznasz realia danego kraju, takie życie na co dzień.  A co najważniejsze- jesteś na miejscu. Możesz osobiście roznosić CV i listy motywacyjne, możesz bez problemu oglądać mieszkania.

2. Jesteśmy już u naszych hostów. Niedługo kończy się nasz kontrakt. Teraz trzeba rozejrzeć się za pracą. Jednak najpierw trzeba założyć konto w banku. W tej sprawie trzeba się dogadać z hostami, którzy przygotowują zaświadczenie, że u nich mieszkamy. Z tym papierkiem i np rachunkiem za
prąd idziemy do banku założyć konto.

3. Teraz trzeba napisać dobre CV i list motywacyjny, ubrać się elegancko i iść na poszukiwania. Na początek polecam wszelkie McDonaldy, KFC, zmywaki i tak dalej. Praca mało zaszczytna, ale dzięki niej można zarabiać wymarzone euro i wynająć mieszkanie.

4. Jeśli mamy już pracę, z mieszkaniem nie powinno być problemu. Trzeba jednak być przygotowanym na dodatkowe koszta jak kaucja czy prowizja dla agencji nieruchomości.

5. We Francji najniższa krajowa to koło 1100 euro na rękę, czyli 9,6 brutto na godzinę. Nie ma cyrków z umowami śmieciowymi itp, czyli pracując Mc'u na pełen etat dostaniemy koło 1100 euro.
Po 6 miesiącach podajże, we Francji mamy prawo do zasiłku dla bezrobotnych (około 900euro), Warto też zajrzeć na stronę CAF (pomoc społeczna) i zorientować się czy przysługuje nam RSA (dodatek na życie) bądź APL (dodatek mieszkaniowy).
Nie są potrzebna żadne pozwolenia na pracę czy na pobyt stały.


Ot cała filozofia, witamy na emigracji! Nie jest to raj na ziemi, ale jednak poprawia jakość życia.

W razie pytań PISZCIE :)





sobota, 8 listopada 2014

Chodakowska w 3D

Jakiś czas temu pisałam o efektach mojej pracy z Ewką Chodakowską. Po miesiącu kilka centymetrów ubyło, a spodnie zrobiły się luźniejsze. Wszystko pięknie, fajnie. Jednak, co zgubiłam już wróciło na swoje miejsce. Mój luby zaczął mamrotać pod nosem, że może wróciłabym do ćwiczeń, bo robię się małym mamutem. Skonsultowałam się w tej sprawie z lustrem... No cóż, czas wziąć się do pracy.
Czuję się pełna motywacji i energii do działania! Plan jest taki jak zwykle- Chodakowska + dieta.
O Ewie pisałam już kilka razy, zresztą chyba każdy zainteresowany temat kojarzy tę panią. Dieta natomiast będzie pikantna i pełna przypraw, czyli dieta 3D Chili.Kiedyś ją stosowałam i efekty były niesamowite. Zeszłam do 55 kg! (później było Boże Narodzenie i efekty poszły się gzić w krzaki)
Chciałabym wytrwać w moim postanowieniu 2 miesiące. Po cichu nadal marzy mi się kaloryfer na brzuchu ;) Może wreszcie go wypracuję.



piątek, 7 listopada 2014

shopping time!

Odkryłam magię zakupów w Chinach! Dorwałam się do aliexpress.com i nie mogę odejść od kompa. Co chwilę wzdycham i ocham nad jakimś czymś. Wysyłam linki do koleżanek i zmagam się z nieodpartą chęcią sięgnięcia po kartę kredytową. Jednak dziś nastąpił ten dzień. Kupiłam dwie sukienki. Mają do mnie za jakiś miesiąc.
Miałam jednak wiele wątpliwości, szczególnie martwił mnie rozmiar, no i przede wszystkim bezpieczeństwo płatności. Wybrałam XL, zazwyczaj noszę 38, ale jednak Chinki są malutkie. Poza tym zawsze łatwiej zwęzić sukienkę niż poszerzyć. Kwestie dotyczące płatności nadal mnie martwią. Czytałam mnóstwo historii o włamaniach na konto bankowe po zapłaceniu na tego typu stronach. Co mnie przekonało?
Otóż płaci się za pośrednictwem aliexpress, która ma certyfikaty, potwierdzające bezpieczeństwo, w adresie strony, na której płaciłam była tzw kłódeczka. Teoretycznie nikt nie powinien mieć dostępu do danych mojej karty. Gdyby jednak coś, to i tak jakoś bardzo nie poszaleje, bo zapłaciłam już rachunki ;) Mam jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie.

Aliexpress jest jak allegro czy ebay. Jest platformą, gromadzącą wielu sprzedawców. Co to znaczy w rzeczywistości? Ano nie rzucamy się jak dzicz na pierwszą ładną rzecz, tylko patrzymy na feedbacki, gwiazdki, diamenciki i opinie sprzedawcy, Trzeba być ostrożnym i tyle.
W moim przypadku sprzedawca ma 97.8 %pozytywnych opinii i dwa diamenciki. pozostaje pytanie czy wyśle mi , to co zamówiłam i czy w ogóle  coś wyśle. W razie co, stracę około 14 euro. Tak, za dwie kiecki zapłaciłam 13.57 euro (wybrałam opcję darmowej dostawy)
Teraz muszę tylko czekać!






PS Zdjęcia pochodzą z aliexpress.com

poniedziałek, 13 października 2014

Gdy kobieta staje się bezsilna...

wtedy dzieją się rzeczy straszne. I tak właśnie się stało w sobotę. Moje kochanie totalnie mnie olało. Spędził całą niedzielę ze znajomymi, nawet nie pytając mnie czy do nich dołączę po pracy (gdyby chociaż powiedział gdzie są, to by się wtryniła). Dobił mnie tym. Trochę czasu poświęciłam na tłumaczeniu, że nie może stawiać znajomych wyżej ode mnie i dostawać małpiego rozumu jak ich widzi, a tu nic nie dociera. Więc z tej bezsilności upiłam się, i to konkretnie. Wróciłam do domu późno, nawet bardzo. Jego nie było, nie dzwonił. Wysłałam mu tylko smsa, że nie wie gdzie jestem, czy wróciłam do domu, że jeśli to jest miłość to ja dziękuję. W ciągu 6 minut był już w domu. No i się zaczęło wzajemne obwinianie, krzyki i płacze.
W końcu do niego dotarło, że to wszystko przez jego znajomych. W dodatku uświadomiłam mu, że panna, która w ciągu 2 tygodni podrywa 3 facetów (w tym jego), a ląduje w łóżku i związku z 4 jednak nie jest godna zaufania. Zobaczymy jak długo będzie o tym pamiętał

środa, 27 sierpnia 2014

-10,5 cm w 28 dni

No i nie kupiłam mojego Triangl. Doszłam do wniosku, że na koniec sezonu nie ma sensu. Szczególnie za tę cenę. Zadowolę się moim starym kostiumem, który wcale nie jest brzydki :)
Podjęłam się miesięcznego wyzwania z Ewką Chodakowską. Zostało jeszcze kilka dni, ale mogę się pokusić o podsumowanie tych 28 dni. Dietę trzymałam przez pierwsze 2 tygodnie, później zaczęły się skoki w bok, mniej regularne posiłki itd. Jednak starałam się unikać niezdrowego jedzenia i przejadania się. jeśli chodzi o ćwiczenia, to byłam dość sumienna. Ćwiczyłam 3-5 razy w tygodniu po 30-40 minut. Efekty? Są! I to widoczne. najbardziej schudły nogi i pupa (mój ukochany nie może się nacieszyć :P ). Konkrety:
udo: 53 cm (-2,5cm)
oponka: 78 cm (-3cm)
talia: 65cm (-5cm)
jestem zadowolona, ale wiem, że mogło być lepiej. Nie zamierzam przestać, szczególnie ćwiczyć, daje mi to masę radości :) Ze zdrowym odżywianiem może być różnie. Za kilka dni będę w Polsce i nie odmówię sobie pierogów, rosołku, schabowego czy szarlotki. Co prawda zamierzam to wszystko spalać na siłowni bądź w hotelowym zaciszu, no ale zobaczymy jak to wyjdzie :P

czwartek, 31 lipca 2014

Triangl- marka tylko dla chudzinek?

Słyszeliście o marce Triangl? Produkuje ona kostiumy kąpielowe z neoprenu. Wybór nie jest duży, ale każdy może znaleźć coś dla siebie. Niestety cena jest odstraszająca. Bikini, które sobie wybrałam kosztuje 89 dolarów, plus 20$ za przesyłkę. Sporo, mam nadzieję, że będzie warto. Jednak poza finansami pojawia się jeszcze jeden problem. Mianowicie- rozmiar. Na stronie niby jest guide size, jednak nie dokładny, niby na live czacie można dopytać. Pomimo tego mam wątpliwości. W necie jest pełno opinii dziewczyn, które kupiły rozmiar większy kostium, a i tak był za mały. Historie te dotyczyły małych osóbek, rozmiar XS, kupione S, a i tak małe. no i jak my-osoby z wybitnie kobiecą figurą mamy wybrać rozmiar? Kupując bieliznę, rozglądam się za stanikami 80C, a majtkami 40. Przy wyborze mojego Traingl skłaniam się ku stanikowi w rozmiarze L, a majtkach XL (podobno są bardzo płytkie). Do wypłaty jest jeszcze kilka dni, więc mam czas, żeby się zastanowić i skorzystać z porady na czacie.


PS Od poniedziałku rusza ostatnie wyzwanie Chodakowskiej w tym sezonie. Ja się na nie piszę! 28 dni zdrowego odżywianie i sportu. To nie tak dużo, a przynajmniej będę dobrze wyglądać w bikini :)

czwartek, 10 lipca 2014

efekt motyla

Wracałam do domu, padał deszcz, wiatr dmuchał w twarz. Ale jakoś nie spieszyłam się. Nie wiem czemu. Pogoda tragiczna, ból stóp dawał się we znaki. Teoretycznie powinnam iść szybko. Jednak myślami byłam gdzieś daleko, nawet nie zwracałam uwagi na deszcz. Nagle usłyszałam huk. Samochód wbił się na chodnik z pełnym impetem. Zatrzymał się na ogrodzeniu. Kilka metrów przed moją twarzą. W pierwszym momencie nie zrozumiałam co się stało. Po kilku sekundach zaczęłam biec. Chciałam sprawdzić, co z pasażerami. Okazało się, że jedną z poszkodowanych była moja znajoma. Krwawiła, płakała. Dziwnym trafem nikt oprócz mnie nie miał telefonu. Zadzwoniłam na pogotowie. W między czasie dziewczyna zaczęła tracić przytomność. Telefon wylądował w rękach drugiego kierowcy. A ja zadziałałam bez myślenia- odsunąć się, nie dotykać dziewczyny, pozycja boczna ustalona.  Po chwili pojawiły się odpowiednie służby. Było trochę zamieszania. Kilka szybkich pytań i mogłam sobie pójść. Jednak zostałam, ta dziewczyna mnie poprosiła. jednak po kilku minutach poszłam. Tylko zawadzałam.
Gdy już odeszłam od całego zgiełku, zdałam sobie sprawę, że przecież ona uderzyła w ogrodzenie kilka metrów przede mną. Gdybym szła szybciej, wyszła z pracy minutę wcześniej, gdybym zastanawiała się krócej nad wyborem bułek w spożywczym, to już by mnie nie było. Nie pisałabym tego posta.
Życie jest jednak kruche. Frazes, który się ciągle słyszy. Ale to prawda. Więc może czas je docenić i korzystać póki Bóg, Allah, Jahwe czy jak kto woli, los pozwoli.

czwartek, 15 maja 2014

Zawiść, czyli ból dupy

Dlaczego gdy komuś coś wyjdzie zaraz pojawia się milion negatywnych komentarzy? W dodatku wulgarnych i nieprzemyślanych. Mówię o twórczości Cleo i Donatana. Jednym się podoba, innym nie. O gustach się nie dyskutuję. Jedni lubią chłopców, inni dziewczynki. Jedni zachwycają się facetem w kiecce, inni kobiecymi pośladkami. Każdy ma swój wybór. Nie podoba Ci się? Nie oglądaj, chcesz wyrazić swoje zdanie? Śmiało, ale z szacunkiem i odrobiną tolerancji. 
Co się z nami, Polakami, dzieje? Na litość! Plujemy jadem jak mało kto. "Slavica" nie ocieka seksem, ona w nim pływa. I dobrze, niech pływa. Cleo i Donatan tworzą muzykę komercyjną. To ma się sprzedać i tyle, a seks się sprzedaje.
Tymczasem pod teledyskiem mnóstwo obraźliwych komentarzy. Nie wiedziałam, że nasze społeczeństwo bardzo ceni muzykę na wysokim poziomie. Szkoda, że najwięksi melomani nie potrafią się wysłowić z kulturą i zrozumieć, co autor miał na myśli. Ale nie wymagajmy za dużo, Cleo i Donatan nie są artystami na miarę Grechuty, tak i nie każdy grzeszy inteligencją. Zycie.
Moim zdaniem "Slavica" jest świetnie zrobiona. Teledysk na światowym poziomie, melodia wpada w ucho, a tekst... no cóż, 100% prawda ;) 



sobota, 26 kwietnia 2014

"zostać żebrakiem albo pijakiem"

Jakiś czas temu dostałam propozycję pracy na Majorce. Gdy tylko o tym usłyszałam byłam gotowa do wyjazdu. Już teraz i natychmiast. nie bardzo mnie interesowały warunki , nocleg itd. Wiedziałam, że praca była legalna, oferowali dach nad głową i jedzenie. Czego więcej potrzeba? Mój entuzjazm został zabity przez otoczenie. Teściowa roztoczyła wizję handlu ludźmi, ukochany powiedział "nie" i zamknął temat. W między czasie dostałam umowę o aktualną pracę. I jakoś wyjazd się oddalił. Żałuję i to bardzo. Stabilizacja nie jest moim marzeniem. Lubię moją robotę, ale nie wyobrażam sobie spędzenia w jednym miejscu kilku lat. Moja umowa kończy się jesienią, w głębi serca nie jestem pewna czy chciałabym, żebym mi ją przedłużyli. Na obecną chwilę jestem przywiązana do tego miejsca kilkoma zobowiązaniami. Jednak za jakiś rok będzie po sprawie. Co mnie będzie trzymać? Praca- znalazłam ją tutaj, znajdę i gdzie indziej, dom- wynajęta kawalerka, poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa- nuuuuda, on... i tu jest problem. Loki potrzebuje stabilizacji, chce mieć piękny dom, jego praca to jego życie. Nie wyobraża sobie zmian. I znajdź tu rozwiązanie. Wspominałam o ewentualnej przeprowadzce. Nic z tego. Nie pozostaje mi nic innego jak czekanie na wiatr :)

niedziela, 20 kwietnia 2014

Alleluja z kebabem w tle

Alleluja, Pan zmartwychwstał! Jakoś wcale mi nie do śmiechu. Pierwszy raz w życiu spędzam tak smutnie Wielkanoc. Po Wielkim Tygodniu, który był wyjątkowo trudny dla mnie, przyszła Niedziela. Miało być miło, fajnie i przyjemnie, a wyszło jak zwykle. Zaczęłam dzień od opierniczu. Moje Kochanie pobłogosławiło mnie na dzień dobry w swoim stylu. W pracy nie było lepiej. mieliśmy grupę 30 osobową, która od południa do godziny 17.00 siedziała i ruszyć się nie mogła. Dodam, że jak już wyszli to zostawili 2 euro napiwku. Gdy tylko wyszli, zaczęły nadciągać tłumy spragnionych klientów. i tak oto dwie kelnerki zostałyśmy z milionem brudnych szklanek, całą restauracją do sprzątnięcia i nieobsłużonym gośćmi. Nie dawałyśmy rady. W tej całej bieganinie zostałam okrzyczana jeszcze 2 razy. Nawet zagrożono mi zwolnieniem. A o co poszło? A no o to, że podeszła do baru kobieta, zamówiła, co miała zamówić. Cały czas stała przy barze, czekając na napoje. Postawiłam je przed nią i odwróciłam się do innego klienta. Pech chciał, że obok stała taca. Więc kobieta postawiła na tacy napoje i je przeniosła. Druga kelnerka akurat ten moment widziała. Ależ się zapieniła, że tak się nie robi, że nie można mnie samej zostawić, że mnie wyleją za to i drze japę. Tłumaczę jak krowie na rowie, że taca stała obok i dziewczyna sama ją wzięła. Odpowiedziała mi burknięciem. No to dalej tłumaczę; jak chłop zamawia piwo przy barze, to lecisz za nim i dopytujesz gdzie raczy posadzić dupsko? Nie! Jak zamawia przy barze i nie prosi o podanie do stolika, to stawiasz przed nim i tyle.
Dotarło do niej, pobuczała, że muszę uważać, bo za takie rzeczy się zwalnia, ale odpuściła. Kolejny opiernicz dostałam za myślenie o ogólnym dobrze naszego przybytku. Parasole i inne tworzące cień cuda były pootwierane, a akurat wiało jak szlag. Więc mówię, że trzeba pozamykać, bo się wszystko połamie (tak jak w zeszłym tygodniu). A ta we wrzask, że mamy tłum ludzi, a ja o pierdołach myślę. W tym momencie mnie szlag jasny trafił, więcej się słowem do niej nie odezwałam. Co za sfrustrowany i niemyślący babsztyl. Ale czego oczekuję od kobiety, która pozwoliła sobie na dziecko z facetem, który regularnie prał ją po mordzie, która nie ma matury, całe życie jest kelnerką i nie zamierza nic zmieniać. Nie krytykuję wyboru zawodu czy braku konkretnego wykształcenia. Krytykuję nic nie robienie ze swoim życiem. Jak zaczęła pracę 10 lat temu jako zwykła kelnerka tak jest nią nadal. W tym zawodzie też można awansować, ale jej się nie chce. Mam alergię na takich ludzi.
Po powrocie do domu okazało się, że nikogo nie ma. Więc siedziałam sam, zajadając się zupą pomidorową. Na zakończenie wieczoru planuję hamburgery i frytki. Święta marzeń.

wtorek, 15 kwietnia 2014

be fit!

Dziś jest ten dzień! Po dwóch miesiącach wzięłam się za siebie, wróciłam do ćwiczeń. Za mną Turbo spalanie Ewy Chodakowskiej.  Bolało, stękałam, jojczałam, ale dałam rade. Przede mną miesiąc bez słodyczy! Pozbędę się cellulitu, wyrzeźbię brzuch i wreszcie zakończę swoją historię odchudzania. Ile można dążyć do celu? Czas go wreszcie osiągnąć :)
Przy okazji opowiem Wam jak to się zaczęło. Byłam pączusiem, jednak odkąd mieszkam we Francji powolutku gubię kilogramy. Zaczęło się od zmiany diety, w ten sposób poleciało jakieś 10 kg. Z 71 zeszłam do 60, później zaczęłam swoją przygodę z Ewką i tak powoli, zeszłam do 54. Łącznie straciłam 17 kg. Jednak inaczej wyobrażałam sobie swoje ciało.
 Czas wyzbyć się resztek tłuszczu :)
Można powiedzieć, że mam doświadczenie w odchudzaniu.



Wiecie, że trening nie zawsze wiąże się z przysiadami, pompkami i brakiem przyjemności?
Jasne, że wiecie. Teraz bycie fit jest modne i dobrze. Wszyscy wiedzą, że zdrowe odżywianie i ruch to podstawa. No ok, tylko jak to wszystko wprowadzić w życie? Każdy musi znaleźć własny sposób. Ja mój znalazłam- treningi internetowe (utube to prawdziwa kopalnia) i w miarę rozsądne odżywianie. Ostatnio przeczytałam bardzo mądre zdanie- jeden zły posiłek Cię nie utuczy, tak samo jak jeden dobry nie odchudzi. Podpisuję się pod tym zdaniem rękami i nogami :)

czwartek, 10 kwietnia 2014

"samotny jak wolność, wolny jak samotny człowiek"

Czuję się wolna! Daleko mi do szczęścia, ale to chyba cena wolności. Jestem sama, pomimo tego, że większość czasu spędzam wśród ludzi, mało kiedy mam chwilę tylko dla siebie. Jednak doskwiera mi samotność.
Zawsze podejmuję własne decyzje, chodzę własnym ścieżkami. Nie wszystkim się to podoba, mało kto rozumie. Trudno. Chociaż czasem chciałabym spotkać kogoś kto by powiedział: "rozumiem, mam tak samo". Żałuję bycia w związku. Nie ma w tym winy Lokiego, z kimkolwiek bym nie była, żałowałabym. Nie jestem stworzona do związków. Na pewno nie do tych pełnych zaangażowania. Myślę, że samej byłoby mi lepiej i nie krzywdziłabym kogoś przy okazji. Szkoda, że ta refleksja przyszła tak późno. Nie zostawię faceta, którego kocham (i który za grosz mnie nie rozumie), z którym mieszkam, który kocha mnie do szaleństwa, bo mam taki kaprys. Będę go krzywdzić swoimi szalonymi pomysłami. Chociaż może uda mu się utrzymać mnie w ryzach. W końcu do pracy na Majorce mnie nie puścił, ale tez jakoś specjalnie się nie upierałam. Poczekam na wiatr, zjawi się sam, jak śpiewało moje guru.
Z bardziej przyziemnych nowinek. kupiłam buty! Jutro powinny do mnie dotrzeć :)


Zaliczyłam też wizytę u kosmetyczki. Mam piękne, czerwone paznokietki! Mają się niby trzymać do 3 tygodni (hybrydowe). Nadal aktywnie poszukuję nauczycieli języków. Zmieniłam jednak portugalski na hiszpański. okazało się, że kosmetyczka zna nauczycielkę hiszpańskiego. Więc niech będzie. W piątek mam kolejną lekcję z kuru na prawo jazdy. Tym razem odpowiem może chociaż na połowę pytań poprawnie :P
Miłego dnia!


poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Mój pierwszy raz!

Nareszcie poniedziałek- mój weekend. Z tej okazji postanowiłam zrobić coś dla Lokiego. Wzięłam się za gotowanie. Upiekłam brownie. Zmieniłam jedynie ilość czekolady, zamiast 300g użyłam 200. Wg mnie przepis jest idealny. Ciasto zawsze wychodzi, jest wilgotne, ale nie ciężkie. W dodatku robi się je błyskawicznie. Szczerze polecam. Kolejnym szaleństwem kulinarnym są udka z kurczaka w marynacie z sosu sojowego i wina, zapiekane w miodzie. Obecnie marynują się w piekarniku. Przepisem podzielę się po spróbowaniu i ocenie.
Pozwoliłam sobie też na małe szaleństwo. Od czasów licealnych chciałam regularnie kupować Vogue'a. Jednak jego cena w Polsce jest wzięta z kosmosu. Lecz dziś nastąpił ten dzień. Kupiłam biblię mody! Nie miałam jeszcze czasu jej przeczytać i przeanalizować, jedynie przejrzałam.
Z innych ciekawostek dnia codziennego, w mojej lodówce jest krab. Kolejny pierwszy raz! Nigdy wcześniej nie kupiłam kraba. Skąd się wziął? Otóż moje kochanie zażyczyło sobie owego skorupiaka. Gdy mi to zakomunikował byłam odrobinę zagubiona. Po pierwsze gdzie ja to kupię, po drugie sprzedaje się to żywe czy martwe, ile kosztuje, no i jak to się gotuje? Z opresji wyratowała mnie teściowa. Wytłumaczyła jak cielakowi, że w większości sklepów z działem rybnym są kraby, sprzedawane albo żywe (na szczypcach mają gumki, co by krabożercy nie udziabały) albo martwe. Nie jest jakiś strasznie drogi. Kosztował kolo 8 euro za kg. Dla porównania kg krewetek to około 12 euro.
Poza tym jutro będzie wielki dzień. Wracam do diety, nie jakiejś strasznie ścisłej, ale jednak będę uważać na to co pakuję do paszczęki. Bardzo chciałabym zrzucić jakieś 5 kg. Nie dla kogoś, dla siebie. Czuję się źle z moją oponką i obwisłymi pośladkami. W sumie dieta to złe słowo. Lepszym określeniem jest zdrowe odżywianie. Bez histerii i liczenia każdej kalorii. Kilka moich złotych i skutecznych zasad:
1. Litry zielonej herbaty
2. Regularne posiłki.
3. Więcej warzyw, mniej pyrów, frytek itp.
4. Odrobina ruchu- 15-20 minut, minimum 3 razy w tygodniu.
I tyle :)
Dobrej nocy

czwartek, 3 kwietnia 2014

Zmiany, zmiany, zmiany i jeszcze raz zmiany!

Przez ostatnie tygodnie nastąpiło wiele zmian. Jak na mnie, nie są to wielkie zmiany, ale jednak. Dostałam pracę na pełen etat! Lubię inwestować w siebie, więc natychmiast zaczęłam robić prawo jazdy, szukam nauczycieli języków, wróciłam do ćwiczeń i powoli wracam do diety. Mój świat zdecydowanie nabrał kolorów. W ciągu najbliższych tygodni nastąpi jeszcze jedna spora zmiana. Planuję powolną, acz systematyczną wymianę garderoby (tak, tak, coś co kobiety lubią najbardziej). Jednak po raz pierwszy w życiu moim wyznacznikiem będzie jakość, a nie cena. Moje licealne ciuchy pójdą w kąt, a zwykłe t-shirty z promocji w H&M zostaną zdegradowane do ubrań wyłącznie domowych. Gdy opowiedziałam o tych wszystkich działaniach mojej mamie złapała się za głowę. Stwierdziła, że szaleję, i że przesadzam. Jednak mam swoje powody.
Dla mojego otoczenia zarówno bliższego jak i dalszego jestem "dobra" i osiągnęłam już maksimum swoich możliwości. Już tłumaczę o co dokładnie chodzi. Jestem ładna, fajnie byłoby mnie przelecieć, ale nie jestem materiałem na dziewczynę, którą można się popisać w towarzystwie. partnerka byłaby ze mnie żadna, ale z drugiej strony jak Słowianka sprzątam, gotuję, robię zakupy, piorę, rodzę i wychowuję dzieci, a to wszystko z uśmiechem na ustach. Ogólnie wielofunkcyjny kombajn domowy. Zawodowo mam wielkie szczęście, mam pracę, ale o awansie nie ma co marzyć, no bo po co? Poza tym jestem miła i sympatyczna, widać, że lubię obsługiwać ludzi. A to wszystko dlatego, że jestem ze Wschodu.
Figa z makiem. Słowianki XXI wieku potrafią zawalczyć o swoje. Jestem ładna, zgadzam się, ale będę ładniejsza. Nie zajmuję się domem i nie zamierzam. Dzieci? Kiedyś tak, ale nigdy kosztem siebie. Praca- Bogu dzięki, że jest i pozwala zapłacić za rachunki, ale w ciągu 20 lat zajdę zdecydowanie dalej niż większość moich współpracowników.

Kilka dni temu koleżanka zarzuciła mi marzycielstwo i oderwanie od rzeczywistości. Gdy ją zapytałam  jej własne marzenie, odpowiedziała, że nie marzy, bo marzenia się nie spełniają. Jest jak jest i koniec.
Dlatego ona nigdy nie zmieniła swojego życia, a moje jest jedną ciągłą zmianą. Marzenia nas napędzają, dają siłę, a jeśli bardzo chcemy je spełnić, to stają się rzeczywistością.

czwartek, 13 marca 2014

Gdy każdy ruch o tym przypomina.

Skulona w rogu łóżka zasłaniała głowę dłońmi. Łzy zalewały jej twarz. Nie mogła złapać oddechu. Chciała błagać, żeby przestał. Jednak nie potrafiła wydusić słowa. Czekała. Każde uderzenie bolało, ale najgorsze było upokorzenie i bezsilność.
Krzyczał, wyzywał. W pewnym momencie zapał ją za szyję. Nie, nie tak jak na filmach. Naciskał kciukiem na krtań. Wprawna ręka wie jak zadać ból, ale nie zabić, jak uderzyć, żeby nie zostawić śladu. Z trudem łapała powietrze, krztusiła się, a płacz i panika nie pomagały oddychać. Miała nadzieję, że po chwili przestanie. Zamiast tego uderzał jej głową o łóżko, co samo w sobie nie bolało, ale budziło strach. A on jest gorszy niż ból. Gdy już przestał skuliła się najbardziej jak mogła, starała się schować pod kołdrą. Już koniec, przestał. Wtedy spadł kolejny cios. Tym razem wycelowany w żebra tuż pod lewą piersią. Nagle płuca przestały pracować. Nie mogła zaczerpnąć tchu, jakby ktoś włączył blokadę. Zatrzymała się w połowie oddechu. Kolejne uderzenie padło w okolicach nerek. Nie czuła już nic poza strachem i upokorzeniem. Jednak znalazła w sobie na tyle siły, żeby spróbować go odepchnąć. Byli już od dawna razem, nauczyła się przy nim kilku sztuczek.
Zyskała kilka sekund, wystarczająco, żeby usiąść i wychrypieć to koniec. Odpowiedział jej śmiechem. Niby dlaczego? Bo cię uderzyłem? Kończąc zdanie uderzył ją dwa razy w skroń. No i co? Nadal tu jesteś!
W ciągu niecałej minuty wszystko się zmieniło. Bezlitosny kat gdzieś zniknął. A wszystko dlatego, że naprawdę zaczęła się dusić. Nie była wstanie złapać ani odrobiny powietrza, dostała drgawek, nie panowała nad własnym ciałem. Do niego jakby dopiero dotarło, co się stało. Chciał ją przytulić, uspokoić. Co było dalej? Nie wiadomo. Straciła przytomność. Obudziła się rano, obolała. Przepraszał ją, błagał o wybaczenie, przyrzekał, że to się nigdy nie powtórzy. Wybaczyła mu. Ale nie zapomniała. Zresztą przez kilka kolejnych dni każdy ruch przypominał jej o tym zdarzeniu. Nikt się nie domyślił, co się stało. Siniaki na głowie zakrywały włosy, ślad po kciuku można było przypudrować albo zasłonić golfem. Żeber nikt nie oglądał. Była trochę mniej uśmiechnięta, wykręciła się zmęczeniem. Jakieś dwa dni po całym zajściu jeden z kolegów w pracy zauważył krwiak między włosami. Radosnym głosem zapytał czy mała fajtłapa znowu się o coś uderzyła. Z uśmiechem potwierdziła i wróciła do wycierania kieliszków.


Ze spóźnionymi życzeniami dla wszystkich Pań z okazji Dnia Kobiet.





PS Ta historia na szczęście nie jest prawdziwa

czwartek, 6 marca 2014

Słoneczna klitka

Wreszcie powolutku wychodzę na prostą. Znalazłam malutki i bardzo przytulne mieszkanko, z pracą powoli sytuacja się klaruje, burzliwa dyskusja z Lokim uświadomiła mi, co mu leży na wątrobie. Zostało jeszcze mnóstwo problemów, ale powoli widać światełko w tunelu.
Kilka słów o mieszkaniu- słoneczna klitka. Na początku poszukiwań marzyło mi się przestronne mieszkanie z tarasem i okazałą wanną. Marzenia szybko poszły w odstawkę w starciu z biurokracją. Musieliśmy się zdecydować na wynajem od osoby prywatnej, co oznacza wyższy czynsz za mniejszą powierzchnię. Wielkim plusem natomiast jest lokalizacja. Będziemy mieszkać w samym centrum miasteczka w starej kamienicy! To akurat bardzo mi odpowiada. Lokiemu już mniej, ale trudno. Przeżył w dżungli, na pustyni, w górach i gdzie tam jeszcze był, to i przeżyje w studio.
Mieszkanie jest czyste, porządnie ocieplone i dobrze wyposażone. Więc wszystko gra.

Poszukiwanie pracy w małym mieście to katorga. Nic nie ma! Absolutna katastrofa. Na szczęście mam swoje kasyno, gdzie co rusz można dorobić trochę grosza. Wizja stałej posady jest coraz pewniejsza, tylko muszę swoje odczekać. Co by sobie umilić oczekiwanie, teść postanowił mi pomóc w znalezieniu pracy sezonowej. Wyposażył mnie w odpowiednie numery telefonów, powiedział, co mam powiedzieć. Właściciele owych numerów kazali wysłać maila i czekać. No to grzecznie czekam. Po cichutku liczę, że w sezonie uda się mieć dwa etaty. Tylko jeszcze nie wiem, co na to szefostwo.

Mam nadzieję, że nie zapeszyłam tym wpisem.

wtorek, 25 lutego 2014

problemy, bijące się blondyny i moda na Majdanie

Gdy sądziłam, że moja sytuacja nie może się pogorszyć, okazało się że jednak może. Od dziś tkwię nie w bagnie, a w łajnie. Miałam nadzieję napisać jak już będzie po wszystkim. Niestety sytuacja jest na tyle skomplikowana, że musiałaby darować sobie blogowanie na długi czas. Nie będę opisywać szczegółów sytuacji. Powiem tylko, że sypie się wszystko. Gdzieś w ciemności pojawiło się nikłe światełko. Jednak boję się nim cieszyć. Mam wrażenie, że świat wokół mnie jest pisany patykiem na wodzie. Opowiem Wam o wszystkim gdy będzie pisany na atramentem na papierze.
Tymczasem mam nieodpartą chęć skomentowania dwóch wydarzeń z ostatnich kilku dni.

1. Tzw afera toaletowa.
Polski show-biznes podzielił się na dwa obozy. Jedni przyznają 100% rację Szulim, drudzy Dodzie. Natomiast my, zwykli śmiertelnicy, wyciągamy wnioski z tego, co łaskawie jest nam podane do wiadomości. Z komentarzy internautów wynika, że Doda (cham, prostak, robiący pieniądze gołym dupskiem) jest ta zła, a Szulim (ta bardziej inteligentna i bezbronna blondyna) jest ofiarą.
Zastanawiam się czy oby na pewno tak to wygląda i czy ludzie, nie znający obu pań i ich relacji mogą w jakikolwiek sposób je oceniać. Odnoszę wrażenie, że Dorota została skazana nie za sam rzekomy czyn, a sposób bycia. Jej image jest dość kontrowersyjny- pustak w ładnym opakowaniu. Doda nie panuje nad językiem, robi skandale i zarabia na wszystkim poza muzyką. Ale jaka jest Dorota? Nie znamy jej. Wg mnie musi być cholernie inteligentną bestią (ale to tylko moje zdanie). Ciężko zarobić na inteligencji, na głupocie zdecydowanie prościej.
Z kolei Agnieszka Szulim cieszy się lepszą opinią. Absolwentka UW, dziennikarka z jako taką klasą. Budzi zdecydowanie mniejsze emocje. Wydaje się być normalna i sympatyczna. W starciu z Dodą jest przegraną, ofiarą. No bo przecież ona nic nie zrobiła, dostała w wypudrowany pyszczek za chęć wysiusiania się.
Nie staję po żadnej ze stron. Chcę tylko zauważyć, że mało komu obija się mordę za niewinność (w biznesie istnieją subtelniejsze metody). Zawsze jest jakiś powód, a wina rzadko kiedy jest tylko po jednej stronie.
Reasumując- wg mnie jedna nie powinna babrać się w życiu prywatnym drugiej, a druga nie powinna prać pierwszej po pysku.

2. Modne rewolucjonistki na Majdanie, czyli bądź glamour.
Na litość! Ludzie zajmujący się modą chyba są pozbawieniu rozumu, empatii, taktu... mózgu! Jak można pisać o modzie na tle dramatycznych wydarzeń? Ludzie protestujący na Majdanie liczą się z możliwością śmierci, patrzą jak Ukrainiec zabija Ukraińca. Na pewno w trakcie rewolucji i walki człowiek myśli o swoim wyglądzie... Brak mi słów. Bardzo chciałabym porozmawiać z bęcwałami odpowiedzialnymi za ten nieszczęsny artykuł. Co tymi ludźmi kierowało? Sam tekst mógł być pisany przez copywriter'a, który zarabia od słowa. Jednak ktoś dopuścił to do druku.
Rewolucja, zabijanie, przemoc, wykorzystywanie narodu nie jest glamour!
Swoją drogą Rewolucjoniści są też oceniani. Często negatywnie, bo to Banderowcy. Dla Polaków Bandera bohaterem nie jest, ale też i ta rewolucja nie jest polska. Ukraińska piaskownica, ukraińskie zabawki. Chcą walczyć w imię rzekomej wolności czy czego tam, niech walczą. Nic nam do tego. Zajmijmy się własnym bajzlem, machlojkami, pałacami i zarobkami naszych oligarchów.

środa, 12 lutego 2014

wtf?! ja chciałam tylko spokoju ducha

Każdy ma swoją definicję szczęścia. Jedni potrzebują pieniędzy, inni miłości, jeszcze inni zdrowia. Tylko na co komu tylko jeden z wyżej wymienionych atrybutów? Wg mnie człowiek (a przynajmniej ja) potrzebuje spokoju. Na ów spokój składa się kilka czynników- odrobina pieniędzy, trochę miłości i jako takie zdrowie. Gdy następuje przesyt chociaż jednej z tych rzeczy (no może pomijając zdrowie) święty spokój jasny szlag trafia. Chcemy coraz więcej pieniędzy bądź poświęcamy siebie w imię miłości. Zatracamy siebie w imię czegoś tam. Z drugiej strony ciężko się żyje bez funduszy, a bez ukochanej osoby jeszcze gorzej. We wszystkim trzeba zachować umiar. Ja tego nie potrafię. W pogoni za miłością wpakowałam się w poważne tarapaty. Stąd moje wycofanie z życia i cisza na blogu. Sama sobie nie poradzę, a i na nikogo nie mogę liczyć. Czasem żałuję, że pozwoliłam sobie na związek. Po pierwszym razie, maksymalnie po drugim powinnam była się czegoś nauczyć. Poważny związek wyklucza spokój. Nie, nie żałuję tego konkretnego związku. Żałuję, że pokusiłam się o jakikolwiek. Umiesz liczyć, licz na siebie. Stara, dobra zasada.
Uprzedzam, że może być tu trochę cicho przez jakiś czas. Gdy uporam się z tarapatami wrócę do życia. A jeśli się nie uporam, ucieknę. Jak zawsze. Jestem w tym dobra.

wtorek, 28 stycznia 2014

Hipopotamem być!

Spędzając bardzo ambitne popołudnie na nic nie robieniu natknęłam się n artykuł, dotyczący nowej kolekcji Mango- Violeta, kolekcji plus size. Autorka bardzo negatywnie wypowiadała się o ubraniach z tej kolekcji. Ale nie to zwróciło moją uwagę. Zaintrygowała mnie rozmiarówka, plus size >38... serio? w dodatku ubrania prezetuje Robyn Lawley, która wg mnie na plus size ni wygląda. Jednak postanowiłam poszperać. Jeden artykuł nie jest wystarczającym źródłem wiedzy.
Na pierwszy ogień poszła strona Mango. Faktycznie. Rozmiary zaczynają się od 40, natomiast "normalna" kolekcja zaczyna się od rozmiaru 32. Następnie sprawdziłam, co ciekawego można przeczytać o pięknej Robyn. Modelka ma 182cm wzrostu i waży około 75 kg (na jednych stronach piszą 70, na innych 74, a na jeszcze innych 78). A to oznacza, że jej BMI wynosi około 22, czyli w normie. Ma figurę zdrowej kobiety, a nie plus size! Co za idiota wymyślił współczesny kanon piękna?! Wg Vogue'a Anja Rubik jest 3 najlepszą modelką świata. Każdy wie jak Anja wygląda. Przy wzroście 179cm waży około 50 kg, jej BMI wynosi około 16, a to oznacza nie niedowagę, a wychudzenie.
Dlaczego dajemy tak sobą manipulować? Dlaczego jakaś bana zmanierowanych bogaczy rości sobie prawo wpędzania milinów kobiet w kompleksy? Rozumiem, że łatwiej szyję się ubrania na wychudzone kobiety. Takie są standardy świata mody, a te chwiejące się na wietrze modelki zarabiają fortunę. Nie ma nic za darmo. Jednak większość kobiet z tym światem łączą zakupy w galerii handlowej, więc dlaczego muszą odpowiadać pomysłom jakiegoś bęcwała bez wyobraźni?
Naprawdę ta kobieta jest plus size wg Was?
Nazwanie jakiegoś rozmiaru plus size nie jest obraźliwe. Ot, nazwanie rzeczy po imieniu. Pod warunkiem, że znamy znaczenie tego słowa, bo jednak 40 czy 42 to rozmiary przeciętnych kobiet.

Pędzę wypić dietetyczny koktajl, a później na trening. Do wakacji muszę się przecież dorobić niedowagi.

czwartek, 23 stycznia 2014

wrócę trochę później

Mieszkanie wysprzątane, zakupy zrobione, ciasto upieczone. Siedzę sobie przed tv i czekam aż mój ukochany wróci z pracy. Bimbim- sms. "Kochanie, wrócę trochę później". Myślę sobie jaki on kochany, nadgodziny wziął (ostatnio mieliśmy rozmowę o finansach). Pewnie przyjdzie za jakieś 2 godziny, głodny i zmarznięty. Jak ta głupia szykuję kolację, żeby czekała na niego. Mija 3 godziny, a tu cisza. No nic tylko mi chłopa porwali. Piszę miło i grzecznie "gdzieś ty?" w odpowiedzi cisza. Gdy wreszcie łaskawie odpisał okazało się, że siedzi u swojego szefa. Cholera, coś się stało. Koło 23.00 zaczynam byc już wybitnie zaniepokojona i zdenerwowana. Godzinę później dostaję wiadomość "siadamy właśnie do apero*" I w tym momencie szlag mnie jasny trafił, wyszłam z siebie i stanęłam obok. Kto o 24.00 siada do chlania?! Mogłabym zrozumieć gdyby o północy zadzwonił pijany w sztok. Mogłabym wtedy mieć nadzieję, że niedługo przywlecze się do domu. A jak ta banda d encules** dopiero zaczyna degustacje alkoholi wszelakich, to nie chcę myśleć kiedy wróci. Delikatnie mówiąc, zdenerwował mnie.
Dziś jest mniej klimatycznie, al przy najmniej jest to relacja na żywo!

* czysto teoretycznie niewielka ilość % przed posiłkiem. W praktyce każda pora i każda ilość jest dobra.
** wulgaryzm ciężkiego kalibru, pokusiłabym się o przetłumaczenie jako "pierdolony w dupę"

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Engagée volontaire mlle Petite Polonaise! À vos ordres, mon amour!

Przez zamknięte okiennice wpadało słabe światło księżyca, lekko rozjaśniając mrok. Słyszała bicie jego serca. Pracowała zdecydowanie za szybko, jej głowa podnosiła się wraz z jego klatką piersiową. Oddychał nierównomiernie, wręcz dyszał. Znowu miał koszmary. Ona nie spała od jakiegoś czasu, głaskała go uspokajająco. Wtulała się w niego, chcąc dać mu jak najwięcej poczucia bezpieczeństwa... W ciszy było słychać tylko jego oddech. Zastanawiała się o czym śni. Czasem pomrukiwał, mówił, a nawet krzyczał. Z tych pojedynczych słów wynikało, że był gdzieś daleko i na pewno w mundurze z bronią w ręce. Chciała mu pomóc, ale nie potrafiła. Mogła przy nim być. To wszystko.
Czekając aż się obudzi, zastanawiała się czy jest oby na pewno świadoma na jakie życie się decyduje. Pełne emocji, nerwów, ciągłego zmagania się z przeszłością. Łatwo to powiedzieć, ale taka codzienność potrafi być przytłaczająca. Minęło tyle czasu, a jednak dawne nawyki pozostały. Nigdy nic nie było wystarczająco dobrze zrobione, zawsze mogła się bardziej postarać, prawie zawsze ją obserwował, oceniał. Momentami to było nie do wytrzymania. Miała własną Legię, prywatne szkolenie rodem z Aubagne, a momentami nawet z Djibouti. Oczywiście nie pod względem fizycznym (chociaż kiedyś coś wspominał o wspólnym bieganiu czy ćwiczeniach- o zgrozo!), a psychicznym. Jak prawdziwy legionista oddała mu wszystko, postawiła na jedną kartę.
Można się pokusić o stwierdzenie, że jej wersja Legii była nawet gorsza niż ta oryginalna. Jej kontrakt nie skończy się za 5 lat, nie zabierze manatków i nie powie "mam dość". Poza tym o awansie raczej mogła zapomnieć, zawsze będzie niższa rangą od niego. Miała jedną, jedyną broń, której on nie miał. Serce na dłoni. Powoli uczyła się jak go rozbroić swoją miłością.
Wykrzyczał przez sen jakiś rozkaz, chciała go obudzić. Zadział refleks i wpojona zasada "jeśli śpisz, jesteś martwy". Obrócił ją plecami do siebie, wygiął ręce i przycisnął do ściany. Czuła się jak szmaciana, bezbronna lalka. Gdy się ocknął puścił ją, zaczął przepraszać. Nie musiał, nie miał za co. Przytuliła go nagich piersi, głaskała po głowie i szeptała uspokajająco.
Rankiem wszystkie zmory nocy zniknęły. Jak zwykle obudziła się pierwsza. Wstała najciszej jak potrafiła. Wciągnęła na siebie jego bluzę i na placach poszła do kuchni. Po drodze potknęła się o strzelbę czy inny karabin. Zgarnęła z blatu noże i rzuciła na półkę. Zaparzając kawę marudziła pod nosem ileż razy można powtarzać, że nie trzyma się broni na stole (przynajmniej nie w jej kuchni). Po kilku minutach i on się obudził. Wyszedł z sypialni i zobaczył jak krzątała się po kuchni w jego wojskowej bluzie. Tylko w bluzie. Uśmiechnął się od ucha do ucha. Bez słowa podszedł do niej i przerzucił ją sobie przez ramię. Po kilku sekundach zniknęli w sypialni, zostawiając parującą kawę na kuchennym blacie.

piątek, 17 stycznia 2014

Kochana Polsko, desolee, mais je prefere la France

Z powodu wizyty w Polsce zapadła chwilowa cisza. Wydarzyło się wiele. Zbyt wiele, żeby wszystko opowiedzieć dokładnie, więc będzie skrótowo i ogólnie

Rzekomo zmieniam chłopaków jak rękawiczki, przywiązuję ich do siebie, po czym bezlitośnie przerzucam się na inny obiekt westchnień. Czy tak jest? Wg mnie nie do końca. Wg moich znajomych jak najbardziej i zasługuję na miano suki. Tylko kto to jest? Kobieta interesowna, wygodna, rozkochująca, porzucająca. Jednym słowem femme fatale.

Spotkałam wielu dawno niewidzianych przyjaciół i znajomych. Najbardziej zapadła mi w pamięć krytyka, agresja, chęć pokazania "jestem lepsza od Ciebie" (ach ta kobieca zawiść). No i oczywiście niemalże każdy wiedział lepiej jak powinnam organizować sobie życie.

Przekonałam się na własnej skórze, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Nie będę rozpisywać się o szczegółach sytuacji w domu. Powiem tyle: jest niespotykana, ale wg mnie jak najbardziej pozytywna. Niektórzy członkowie rodziny mają z nią problem i skutecznie psuli rodzinną atmosferę. Udało się, jednak po wielkich emocjach przyszedł walec i wyrównał.
O pozytywach będzie następnym razem gdy opadnie żal