niedziela, 15 listopada 2015

Hazard, czerwony dywan i szampan

Zastanawialiście się kiedyś jak wygląda kasyno z prawdziwego zdarzenia? Opowiem Wam. Przypomina te z filmów, jest czerwony dywan, kryształowe żyrandole, marmurowe podłogi... a w tle seks, narkotyki i alkohol. Nasza klientela jest bardzo majętna i ma swoje wymagania. Dostałam tę pracę tylko i wyłącznie dlatego, że jestem ładna, o czym wprost poinformowało mnie szefostwo i podało konkretne wytyczne dotyczące mojego wyglądu (gładko rozpuszczone blond włosy, pełen makijaż, paznokcie pomalowane na blado różowy, koszula ma być obcisła, czarna i z rozpiętym guzikiem pod szyją, etc). Nie sądziłam, że moja życie tak bardzo się zmieni. Nagle wylądowałam w świecie helikopterów, księżniczek i szejków arabskich, ferrari i innych luksusów, na które mogę tylko spoglądać z daleka, serwując różowego szampana w kryształowych kieliszkach.




sobota, 26 września 2015

Korpo to siła, korpo to władza

Rozmawiając ze znajomymi odnoszę wrażenie, że nie ma już innej pracy niż w korpo. Każdy pracuje albo bardzo chce pracować w korporacji. Mówiąc szczerze nie bardzo rozumiem ten pęd. Co jest fajnego w siedzeniu w morzu biurek? Moim zdaniem nic. Ale lans jest, fejm na fejsiku jest, kasa na koncie się zgadza, czyli wszystko jest ok. W końcu można ponarzekać, że jest się korposzczurem, w między czasie iść na lunch, a wieczorem na drina obgadać Kaśkę, że została team liderem, bo przespała się z Alfonso. American dream i to bez wyjeżdżania do Hameryki.
Jednak ludzie mogliby mieć więcej wyobraźni, chcieć więcej od życia, a tu powtarza się schemat z liceum. Jesteś kiepski z matmy, idź na human! Nie skończyłeś prawa lub medycyny, idź do korpo! Życie różnie się układa, a to jest akurat praca lekka (tak korposzczurki, siedzenie w ciepłym pomieszczeniu jest lekką pracą) i bardzo dobrze płatna jak na polskie warunki. Jednak szlag mnie trafia jak patrzę na inteligentnych i fajnych ludzi, którzy baranieją po kilku miesiącach pracy w takim przybytku. Nagle zapominają języka polskiego, co drugie słowo to czelendże, fidbaki, dedlajny i inne floory. Kiedyś kpiono sobie z ludzi, którzy po dwóch miesiącach emigracji mówili z zagranicznym akcentem, a teraz tydzień w korpo i co drugie słowo z angielskiego. Przykro mi, ale argumentacja "jakbyś pracowała na floorze to też byś tak mówiła" do mnie nie przemawia. Od 3 lat na co dzień posługuję się językiem francuskim, a jakoś z Polakami rozmawiam po polsku. Kolejnym etapem zidiocenia są miłosne historie korporacyjne, o których słucha całe otoczenia korposzczura. Nie interesuje mnie kto z kim sypia i dlaczego. Nagłe i wybitne kariery, które miały początek pod biurkiem szefa też mnie nie interesują. Wystarczy, że ubolewam nad tymi z mojej pracy.
Nie rozumiem do czego ludzie się tak tam pchają (poza kasą), może za dużo amerykańskich filmów, a może rynek pracy jest aż tak ubogi w Polsce?

Kochane Korposzczurki, serdecznie Wam gratuluję, że macie pracę, z której jesteście dumni, że się nią cieszycie, ale pamiętajcie, że życie zaczyna się za szybą biurowca, w którym pracujecie.

piątek, 25 września 2015

Barmaid!

Od dwóch tygodni, co wieczór ubieram garniturowe spodnie, wyprasowaną koszulę, spędzam godzinę przed lustrem i idę do pracy. Prawdę mówiąc trafiła mi się robota łatwa, lekka i całkiem przyjemna. Moim głównym obowiązkiem jest ładny wygląd, a czas spędzam na uprzejmych rozmowach z klientami kasyna. Od czasu do czasu zrobię mojito albo cuba libre i to by było na tyle. Raz w tygodniu, w soboty pracuję na 100%. Jest sporo ludzi, zamówienia płyną strumieniami i trzeba to ogarnąć. W porównaniu z pracami, który wykonywałam wcześniej to nic. Nie sądziłam, że jest aż taka różnica między barmanem, a kelnerką. A jednak, teraz jedynie patrzę ze współczuciem na kelnerki, które dwoją się i troją.
Niestety nie wszystko jest kolorowe. Bardzo tęsknię za domem, czyli za Lokim i Fią (nasz golden retriver). Myślałam, że będzie lżej, że codzienność bez nich będzie na ileś fajna, w końcu nie mam żadnych obowiązków poza pracą. Niespodzianka! Tęsknię za zakupami, gotowaniem, sprzeczkami, za naszym wspólnym życiem. Teraz mogę mieć tylko nadzieję, że niedługo znów razem zamieszkamy.

środa, 9 września 2015

O chlebie i wodzie

Nie tak dawno byłam jeszcze licealistką. Mieszkałam w internacie oddalonym od szkoły jakieś 20 minut drogi. Miło wspominam tamte czasy. Nieraz siedziałam do późnej nocy w książkach, rano ledwo mogłam się zwlec z łóżka. Raz był czas na śniadanie, raz nie było. Częściej to drugie. Nie był to wielki problem, w szkole mieliśmy świetny sklepik w podziemiach, wyposażony w białe, skórzane kanapy, stół bilardowy itd. To miejsce miało swój urok. Jeśli chodzi o jedzenie to też wybór był spory i było ono dobrej jakości. Były kanapki z serem, szynką, z białym pieczywem, z ciemnym pieczywem zapiekanki, soki, herbata, kawa, cola, batoniki, jabłka, pomarańcze, drożdżówy i co tam jeszcze kto chciał. Często ten sklepik ratował mnie przed głodem. Po drodze do szkoły żadnego sklepu nie było, jak już pisałam na śniadanie nie zawsze był czas, a i zdarzały się dni, że wychodziłam z interka przed 8 rano, a wracałam koło 18. Lekcje do 15 albo i 16, a później jakieś kółko z historii, konsultacje z matematyki, w drugiej i trzeciej klasie konsultacje przed maturą. Nie wiem jak poradziłabym sobie gdybym teraz była w liceum. Jednak na wodzie i ciemnym pieczywie za długo bym nie wytrzymała.
Nowa ustawa dotycząca śmieciowego jedzenia w szkole jest jak zwykle nieżyciowa. Niektórzy albo nie uczyli się w liceum i nie mieli zainteresowań albo już zapomnieli jak to jest. Rozumiem zdrowe odżywianie, walka z otyłością i te sprawy, ale we wszystkim trzeba znać umiar. Nie każdy ma obowiązek jedzenia ciemnego pieczywa, nie każdy musi je lubić. Wywalenie chipsów ok, zapiekanek i innych fast foodów, ok, ale niech będzie jakaś alternatywa. Czasem siedzi się w szkole po 10h i fajnie byłoby zjeść coś ciepłego. Wywalenie batonów i czekolady, może warto zostawić gorzką, która jest zdrowa? Wywalenie soli i cukru, paranoja.
We wszystkim trzeba znać umiar i wziąć pod uwagę każdy aspekt sytuacji. Sporo osób twierdzi, że po drodze można kupić, co dusza zapragnie, że młodzieży nie chce się wstać wcześniej i wymyśla, że kawę mogą brać z domu. Ale od tego ten sklepik jest, żeby ułatwić uczniom życie, żeby nie kupowali po drodze, żeby nie nosili z domu. Ten sklepik jest dla nich, a nie dla durnej ustawy i idei. Zamiast wprowadzać jakieś chore pomysły w życie, może lepiej dofinansować szkoły i zdrowe produkty. Niech dzieciaki mają wybór i podejmują go świadomie. Jeśli zdrowa kanapka z serem, wędliną, pomidorem i sałatą będzie tańsza od zapiekanki i drożdżówki, może wtedy młodzież po nią sięgnie.Świeżo wyciskane soki są przepyszne, jednak drogie, jeśli państwo pokryłoby część kosztów, ten sok mógłby być w cenie puszki coli. Na pewno znaleźliby się chętni na niego.
Z przymusu i nakazu rodzi się bunt, raczej nie tego oczekiwało ministerstwo.


wtorek, 8 września 2015

"jedźmy, nikt nie woła"

Ajajaj, się porobiło na świecie. Tłumy uchodźców walą drzwiami i oknami do Europy,a stary kontynent nie bardzo wie jak sobie poradzić z tym problemem. Oficjalne stanowisko UE oczywiście mówi o pomocy bliźniemu, humanitaryzmie, głodnych dzieciach i umierających. No dobra, pomóc trzeba i to bezdyskusyjnie. Tylko jak? Przygarniać wszystkich jak leci, kto twierdzi, że jest uchodźcą, dawaj go do Europy? Mam wrażenie, że własnie tak to wygląda. Droga Europa, ogarnij się, bo będzie źle. Nie jestem rasistką,ani ksenofobem, ale jak coś się robi to wypadałoby się zastanowić. Właśnie przyjechało do nas tysiące ludzi. Nie wiemy kim są, co robili, czy są szczepieni, chorzy. No nic nie wiemy. Czy ktokolwiek z Was wpuściłby do własnego domu bezdomnego z ulicy? Chyba nie.
Przyjmijmy, że wszyscy są dobrzy, kochani, będą grzecznie respektować nasze zwyczaje. Wystawiamy im jakieś dokumenty, wierzymy na słowo, co do zawodu, wieku, imienia i nazwiska. Następnie znajdujemy jakieś mieszkanie, dajemy zasiłek i czekamy aż nauczą się języka i znajdą pracę w zawodzie. No bo przecież wszyscy mają wykształcenie, będą pielęgniarkami, nauczycielami, lekarzami, w gorszym razie murarzami, sprzedawcami. I wszyscy będą żyć długo i szczęśliwie. Serio? Ktoś w to wierzy?
Odnoszę wrażenie, że elity tego świata są bezrozumne. Mówimy o losie milionów ludzi. Przecież decyzje podejmowane w sprawie uchodźców mają wpływ na całą Europę. Tutaj nie ma miejsca na błędy. Pomóc trzeba, to oczywiste, ale ta pomoc musi być zgodna z prawem, a nie na dziko. Nielegalni imigranci łamią prawo, być może prawo jest źle skonstruowane. Nie wiem. Jest jakie jest i jest łamane. Jeśli jutro pójdę okraść spożywczy, żeby nakarmić żebraków na ulicy wyląduję przed sądem, dostanę grzywnę czy pracę społeczne bądź karę więzienia. Z tego wynika, że mamy równych i równiejszych. Pomijając to, jak zorganizujemy życie codzienne w Pcimiu Dolnym, gdzie zakwateruje się 50 uchodźców. Uciekinierzy dostaną mieszkanie, zasiłek, lekcje polskiego i opiekę medyczną. W Pcimiu czeka się do lekarza długo, kolejki mogą się nieznacznie wydłużyć. Czyja to będzie winna? Uchodźca pójdzie do sklepu, wieprzowiny nie je, więc kupi kurczaka, cielęcinę, kuskus itd. Zapłaci 150zł. Tuż za nim w kolejce będzie starsza pani, kupi pasztetową, chleb, ziemniaki. Zapłaci 15zł, na więcej jej nie stać. Oczywiście nikt nie zwróci na to uwagi, w nikim nie wzbudzi to negatywnych uczuć. Z czasem przyjdzie zima, starsza pani założy starą kurtkę. Tyle już wytrzymała, wytrzyma jeszcze rok. Uchodźca nie zna polskich realiów, jeszcze nie wie co to jest - 30 stopni z wiatrem i śniegiem. Spokojnie, dowie się, być może zatęskni wtedy do ojczyzny. Dowie się też co to jest upokorzenie, bo Polska, to nie Francja. Pcim Dolny, to nie Lyon czy Marsylia. Będzie wytykany palcami, być może pobity, nikt mu nie da pracy. Będzie skazany przez bardzo długi czas na życie w marginesie społeczeństwa. I po jakimś czasie okaże się, że te 3 tysiące na rodzinę, to wcale nie takie kokosy o jakich mówili w obozie dla uchodźców. Pojawi się żal, rozgoryczenie i poczucie odrzucenia. I nagle jesteśmy o kro od tragedii. Czyżby już wszyscy zapomnieli jak w takiej sytuacji zareagował młody Muzułmanin w Kamiennej Górze?
Nigdy nie wolno pomagać obcym kosztem swoich. Może powinnam jechać na Węgry, założyć chustę na głowę, wyrzucić dokumenty i zostać uchodźcą. Wróciłabym wtedy do Polski, do domu, do mamy i brata. Dlaczego ja muszę być 2 tysiące kilometrów od domu, żeby pomóc rodzinie i być pewna jutra, a obcy ma dostać zasiłek? Bo w jego kraju jest wojna? W moim też była, później była komuna, a teraz jest jak jest. Zadbajmy najpierw o rodziny z dziećmi, o niepełnosprawnych i starszych, pomóżmy swoim, dajmy sensowne perspektywy i powód, dla którego wart będzie wrócić do Polski. A później zbawiajmy świat. Oczywiście jeśli ktoś uważa, że uchodźcom bezwzględnie trzeba pomóc, proszę bardzo. Niech go weźmie do siebie, nakarmi, nauczy polskiego, zaszczepi (na własny koszt oczywiście) i weźmie za niego odpowiedzialność prawną.

Z pozdrowieniami dla tych, którzy tęsknie patrzą w kierunku ojczyzny, ale nikt nie woła.

poniedziałek, 7 września 2015

Kącik masochisty

Temat Chodakowskiej powraca do mnie jak bumerang. Co schudnę, to przytyję i Ewka wraca na tapetę. A że wypuściła kilkanaście treningów, to jest w czym wybierać. Przyznam, że nie ćwiczę wszystkich programów. Jedne uwielbiam, a drugich nie cierpię. Zdecydowanie do moich ulubieńców należą
M21, czyli Metamorfoza w 21 dni- świetny trening, długi, męczący, ale niesamowity. Jest to trening z piłką (w moim wykonaniu z litrową butelką
i kocem), tal naprawdę są to ćwiczenia już nam dobrze znane z poprzednich płyt. Jedynie są lekko zmodyfikowane z racji piłki. Czas mija bardzo szybko, 10 rund po 2 ćwiczenia powtórzone razy 3. niby sporo, ale pierwsza seria jest dość koślawa. Przynajmniej w moim wykonaniu. W drugiej serii już wiem co i jak, no i zostaje tylko 3, która jakoś zleci. Szczerze polecam
tę płytę :)

Turbo Wyzwanie- pot leje się strumieniami, serce chce wyskoczyć
z piersi i budzi
się instynkt mordercy. No bo niby czemu
ten babsztyl tak mnie maltretuje?! Ja ledwo zipię, jestem purpurowa, upocona, a tak mi tu opowiada dyrdymały "lato, bikini, będzie pięknie, ma boleć". Co ja jakieś sado maso,
że ma boleć?! No niestety tak, w tym przypadku przez 40 minut zamieniam się w masochistkę
i skaczę z jęzorem na brodzie, licząc, że już zaraz będzie po krzyku. Ale poza tym trening jest bardzo fajny.

Killer- patrz wyżej tylko dodaj więcej cardio.

Skalpel Wyzwanie- wygląda niepozornie, tak spokojnie, a daje popalić. Zamiast rund są etapy.
Przez długi czas ćwiczymy jedną partię ciała. To boli, nawet bardzo. Nie każdy jest w stanie przez 15 minut ćwiczyć tylko pośladki bądź brzuch. Ale dlatego nazywa się to wyzwaniem. Dla mnie najtrudniejszą częścią jest brzuch. Plank bez przerwy przez kilka minut i od nowa tego samego jest dla mnie nieosiągalny. Sporo ćwiczeń w tym programie obciąża dłonie i stopy, co jest sporym minusem. W momencie kiedy opieram ciężar ciała tylko na dłoni i stopie (będąc na boku), to ta dłoń boli i nie są to żadne mięśnie, które muszą boleć.

trening dla Detocell- jeden z najlepszych, pracują w nim tylko nogi i pośladki, bardzo szybko mija. Można się powygłupiać skacząc do pseudo afrykańskiej muzyczki. Taki trening na lenia,
jak mi się bardzo nie chce.

Nie przepadam natomiast za Turbo Spalaniem, nudny i długi program. Speed Effect, Model Look etc, też do mnie nie przemawiają.
Nie są dla mnie wyzwaniem i tyle.

Efekty treningów Ewy są widoczne bardzo szybko, nawet już po tygodniu. Jedynie,
 co to trzeba być systematycznym i właśnie tego mi brakuje. Cóż, powodzenia nam wszystkim
w walce o piękną figurę!

niedziela, 12 lipca 2015

Nazistowskie wychowanie


Fragmenty dzienników Goebbels'a są umieszczone w nowej biografii ministra propagandy hitlerowskiego rządu. Wg sądu rodzina nazistowskiego zbrodniarza powinno otrzymać pieniężną rekompensatę z racji praw autorskich. Adwokatem w sprawie była  Cordula Schacht- córka ministra ekonomii w rządzie Hitlera.
Wg mnie sprawa jest skandaliczna! Jakim trzeba być człowiekiem, żeby w ogóle wpaść na taki pomysł? Widać jabłko pada niedaleko od jabłoni, a w tym przypadku owoc jest zgniły i robaczywy. W tych ludziach nie ma za grosz empatii, moralności czy poczucia wstydu. Są takimi samymi potworami jak Joseph Goebbels. Zresztą to musi być jedna wielka klika, patrząc na pochodzenie prawnika i decyzję sądu. 
Zbrodnie II wojny światowej nie były nazistowskie, a NIEMIECKIE. Dziadkowie współczesnych Niemców, żyją sobie spokojnie, zwiedzają świat, dostają pokaźne emerytury za niszczenie świata i mordowanie niewinnych. Moi pradziadkowie opowiadali mi jak wyglądała Polska w tych okropnych czasach, moja rodzina walczyła w partyzantce, dziadek ojca bił się pod Monte Cassino. Podejrzewam, że Wasze rodziny są podobne- wujek zamęczony na Pawiaku, siostra prababci zagazowana w Auschwitz, dziadkowie walczący w Powstaniu Warszawskim. Nasi rówieśnicy w Niemczech słyszeli podobne opowieści, tylko opowiadane z perspektywy drugiej strony barykady. Zostali wykształceni, często leczeni przez byłych nazistów, morderców. Konsekwencją tego są właśnie takie wyroki sądowe. Rodzina Goebbels'a powinna zostać wyśmiana, publicznie napiętnowana, zbesztana z błotem przez samą Merkel i wysłana na obowiązkowe zwiedzanie obozów śmierci w całej Europie. Zamiast tego wzbogaci się na morderstwach, torturach, prześladowaniach, bombardowaniach i zniszczeniu pokoju.
Obym w najbliższym czasie nie spotkała żadnego Niemca, bo napluję mu w twarz! 






piątek, 10 lipca 2015

O prawdziwym Artyście słów kilka

Dawno temu poznałam wyjątkową osobę. Nasza znajomość zaczęła się od niepozornej rozmowy o muzyce ponad 10 lat temu. Bardzo dobrze pamiętam tamten moment, w końcu nie każdego dnia poznaje się artystę. Moją rozmówczynią była Ania Zwiefka- niesamowita dziewczyna z wielkim talentem. Odkąd pamiętam Ania biegała z wielką teczką z rysunkami, chodziła na zajęcia z rysunku i malarstwa, jeździła do Krakowa by uczyć się od najlepszych profesorów z ASP. Nic dziwnego, że bez trudu dostała się na architekturę wnętrz i scenografię (co wzbudziło zazdrość wśród niektórych koleżanek). Jednak to był dopiero początek, wstęp do czegoś wielkiego!  Po studiach w Polsce nadszedł czas na podbój świata. Ania dostała się na studia we Włoszech i zdobyła tytuł Master Stylista per la Moda e lo Spettacolo. Obecnie studiuje we Florencji Opera Directing.
A teraz pozwolę sobie na odrobinę prywaty. Obecnie z Anią kontaktuję się głównie przez internet. Tysiące kilometrów jednak nie pozwalają nam na pogaduchy twarzą w twarz. Z sentymentem wspominam czasy gdy chodziłyśmy do Wedla na krakowskim rynku i rozmawiałyśmy o wszystkim. Anuschka nigdy nie była (i nie jest) zmanierowana. Z gracją zaraża świat swoją miłością do sztuki  i mody, a przy okazji jest po prostu fajną kobietą. Niecierpliwie czekam, aż się spotkamy i znów pogadamy o wszystkim jak za dawnych czasów. Z całego serca zachęcam Was do zapoznania się z twórczością Ani!  Anna Zwiefka Portfolio

niedziela, 10 maja 2015

Nie zadzieraj ze Słowianką!

Club Medowskich opowieści ciąg dalszy.
W gronie moich współpracowników znalazł się pewien dziwny człowiek, nazwijmy go H. Był to trzydziestoparoletni Turek. Wydawał się dziwny, aczkolwiek nieszkodliwy. Rzucił kilka rad, uśmiechów, komplementów, no i tyle. Jednak z czasem sytuacja zaczynała się zmieniać. On był kelnerem, a ja chef de rang, czyli jego szefową.... w teorii. Jednak czasem chciałam sama zorganizować swoją pracę i mojego zespołu. Jemu to nie pasowało. Sprawa była dodatkowo skomplikowana, ponieważ ten osobnik pracował w Club Medzie od wielu lat, w czasie sezonu letniego w Turcji zajmował dużo wyższą pozycję. Doszło do pierwszego spięcia między nami. Nasze relacje zdecydowanie się ochłodziły. Postanowiłam trzymać się od niego jak najdalej. Niestety gdy przeszła mu złość, znowu zaczęły się jakieś dwuznaczne uwagi, uśmieszki, chamskie flirty. Bez reakcji z mojej strony. Pewnego pechowego wieczoru chłop się zapędził. Dla żartu postanowił włożyć mi za bluzkę papier, a przy okazji dotknąć mojego biustu. Zaczęliśmy się szamotać, w pewnym momencie zaszedł mnie od tyłu i nachalnie próbował dobrać się do mojego stanika, w dodatku usłyszałam trzask. Przestraszyłam się, że poszła mi bransoletka z diamentami albo pandorka! Tego już było za wiele. Przypomniałam sobie wszystko, czego nauczyłam się w mojej domowej legii cudzoziemskiej. Sekundę później H. odskoczył ode mnie jak poparzony, trzymając się za twarz i plując krwią. Cóż, dostał z bańki, a żeby bardziej zabolało to z wyskoku. Wtedy nastała cisza, cały zmywak gapił się na nas. H. miał wielką ochotę mi przypierdolić. Musiałam jakoś wybrnąć z sytuacji, więc przeprosiłam i powiedziałam, że to był wypadek. Nie wiem czy uwierzył, ale podejrzewam, że jemu takie wyjaśnienie sprawy też odpowiadało.
Do końca sezonu miałam spokój.

sobota, 9 maja 2015

Majówka

Majówkę zawsze spędzałam przed telewizorem albo w pracy, jednak w tym roku było inaczej.Duch włóczykija obudził się we mnie na dobre i nie mogłam usiedzieć w miejscu. Odwiedziła nas koleżanka z Krakowa i ruszyliśmy razem w świat.


W środowisku wędkarzy Lac du Salagou jest uważane za jedno z najlepszych miejsc we Francji. Położone jest w przepięknej okolicy, otulone górami i lasem. Na brzegu można rozpalić ognisko, bez obaw wejść do wody (która jest bardzo przejrzysta). Zdecydowanie polecam tam jechać czy to na biwak czy jednodniowy wypad.


 Wybraliśmy się również do Nimes, miasta z 2600 letnią historią!


                 Zwiedzaliśmy ogrody de la Fontaine


                   Świątynię Diany, Areny i wiele innych.

Jednak wisienką na torcie była Barcelona! Kilkudniowy wypad na wariata z noclegiem u koleżanki, koleżanki naszej koleżanki.



Barcelonę zwiedzaliśmy na piechotę. To było straszne dla moich stóp, jednak było warto. Dzięki temu zobaczyliśmy miasto od tej normalnej, codziennej strony.
Pozytywnym zaskoczeniem była dla mnie wszechobecna czystość. Ulice Barcelony są bardzo schludne, nie ma psich kup i śmieci walających się pod nogami, Hiszpanie bardzo dobrze radzą sobie z angielskim, nikt też nie próbował nas okraść, ani oszukać. Niestety po zmroku na ulicach pojawia się mnóstwo prostytutek, narkomanów, bezdomnych i innych typków spod ciemnej gwiazdy, Jednym słowem robi się niebezpiecznie. W miejscach typowo turystycznych co chwila przechodzi drobna Azjatka w kusych szortach, która uśmiecha się zachęcająco, kilka merów dalej stoi Cygan w różowej koszuli, szukając zaczepki, a w tłumie przemykają drobni kieszonkowcy. Z dala od turystycznego zgiełku można spotkać kompletnie pijanego i zaćpanego menela, który bije się z wyimaginowanym przeciwnikiem (gdy tylko nas zobaczył ruszył nam na spotkanie), czarną prostytutkę bez majtek, czekającą w mrocznym parku na Bóg wie co i inne dziwne indywidua.

 Na korzyść Barcelony przemawiają ceny- obiad (duże piwo, przystawka, danie główne) to koszt około 20 euro, litr paliwa to ok 1 euro 15 centów, 5 pocztówek niecałe 2 euro, duże piwo 2,20. W porównaniu z Francją jest tanio. Niemiłą niespodzianką mogą być ceny wejściówek, średnio to około 20 euro. Jest sporo różnych muzeów, zabytków itd, więc budżet na wejściówki trzeba mieć dość spory. My pominęliśmy tę przyjemność ze względu na brak czasu i skąpstwo.


 Po upalnym dniu na nogach nie mogliśmy się oprzeć dobrze schłodzonej Sangrii. Przy okazji trafiliśmy na świetny bar przy plaży- Surf House, który szczerze polecam :)
Teraz czas zabrać się do pracy, stawić czoła nowym wyzwaniom i marzyć o kolejnym wyjeździe!

piątek, 1 maja 2015

Sweet home!

Wróciłam. Liczyłam dni do powrotu i nagle przyszła ta chwila. Spadła na mnie jak grom z jasnego nieba i w przeciągu godziny byłam już w drodze powrotnej, Ale to długa historia i opowiem ją innym razem.
Gdy cofam się w pamięci pierwszego dnia w Club Medzie jest mi przykro. Okazało się wtedy, że nikt na mnie nie czeka, nie wie kim jestem i po co przyjechałam. Po jakimś czasie znalazł się jakiś menager, który szybko mnie oprowadził, po wielkich przebojach znalazł dla mnie pokój i po małej awanturze odstawił mnie na miejsce. Okazało się, że zamiast pokoju 2 osobowego jest 4 osobowy, bez internetu, tv. Tylko łóżka i łazienka. Miałam ochotę strzelić sobie w łeb!
Następnego dnia podpisałam umowę, przy okazji pokłóciłam się z kadrową. Popołudniu zaczęłam pracę, nie było żadnego szkolenia. Zostawiono mnie na środku z grupą kelnerów i kazano pracować. Gdyby nie świetny zespół nic by z tego nie wyszło. Ja nie miałam o niczym pojęcia, musiałam pytać o podstawowe rzeczy "gdzie znajdę szklanki, jak nakrywamy stół na południe, a jak na wieczór". Jestem bardzo wdzięczna szczególnie dwóm osobom- Yaros'owi i Yasin'owi. Dzięki tym dwóm osobom przetrwałam i wiele się nauczyłam. Yaros jest Polakiem i czasem tu zagląda, więc jeszcze raz DZIĘKUJĘ.
Mam sporo do opowiedzenia, wydarzyło się dużo złego i dobrego. Jednak nie żałuję, zdobyłam doświadczenie zarówno życiowe jak i zawodowe. Teraz już wiem, że jednak Club Med chyba nie jest dla mnie ;)

czwartek, 2 kwietnia 2015

Poradnik Małego Włoczykija

Sporo jeżdżę po świecie dla przyjemności i pracy. Sporo dzięki temu się nauczyłam i dziś chciałabym się podzielić moim doświadczeniem w pracy na walizkach.
Jak przygotować się do pracy z zakwaterowaniem i wyżywieniem? Niby prosta rzecz, wszystko jest na miejscu... Fajnie by było.

1. Zabierz się za przygotowania jak najwcześniej. Zakupy i papierkologia na ostatnią chwilę to nic fajnego.
2. Często pracodawcy zapewniają służbowy mundurek, ale to tylko ubranie. Ale:
-nie zapomnij o rajstopach (latanie z gołymi nogami w spódnicy jest średnio eleganckie)
-weź ze sobą czarne, wygodne baletki, nawet jeżeli Twój pracodawca zapewnia obuwie może być ono koszmarnie niewygodne i warto mieć jakąś alternatywę.
-biała i czarna bielizna, póki nie masz mundurku w rękach nie wiesz w jakich jest kolorach. Biała bluzka z czarnym stanikiem wygląda bardzo źle
3. Apteczka: leki przeciwbólowe, na przeziębienie, biegunkę, plastry, tampony.
4. Weź wszystkie niezbędne kosmetyki.
5. Wszystko, co będzie Ci potrzebne na 100%,  weź ze sobą. Często hotele czy restauracje są oddalone od normalnych sklepów, a z dojazdem bywa różnie.
6. Zostaw piękne sukienki i cekinowe topy w domu. Weź wygodne i praktyczne ubrania. Im mniejszy bagaż tym lepiej.
7. Spakuj się dzień wcześniej. Ten ostatni dzień w domu jest pełen emocji, nie warto dokładać sobie stresu "a bo jeszcze to, a tamto jeszcze, o matko! jeszcze to, a tamto się kończy i co ja zrobię?!"
8. Przemyśl dokładnie w jakie strony jedziesz. Każdy klimat rządzi się swoimi prawami.

Najważniejsze to dokładnie przemyśleć, co jest nam potrzebne na co dzień. Nie zaponę gdy wybierałam się na Korsykę i stwierdziłam, że pokupuję kosmetyki i różne drobiazgi na miejscu. Okazało się do najbliższego sklepu było kilkanaście kilometrów i brak dojazdu, a ja zostałam bez żelu pod prysznic, dezodorantu, nawet pasty do zębów nie miałam.

Ja biorę ze sobą jeszcze kilka drobiazgów, które ułatwiają życie
-wkładki do butów
-żel chłodzący do stóp
-mały kocyk
-nożyczki do paznokci i pilniczek
-trochę proszku do prania
-leki uspakajające

środa, 1 kwietnia 2015

Słabe życie, słaba śmierć



Znów zostawiam bezpieczne, domowe pielesze za sobą i ruszam w nieznane!

Bo chcę 

Bo życie jest złe 
Czy są pieniądze czy nie Bo wolność to zew 
Boisz się, więc będzie tak 
Słabe życie słaba śmierć 

wtorek, 31 marca 2015

Emigrantka i jej praca marzeń

Spotkałam się niedawno z pewną Emigrantką. Dziewczyna jest we Francji od kilku tygodni. Myślała, że przyjedzie i że jakoś to będzie. Emigrantka ma licencjat, mnóstwo różnych kursów, w tym jeden z masażu i bardzo chciałaby pracować własnie jako masażystka. Nie przewidziała, że francuski rynek pracy rządzi się swoimi prawami i ten swój kurs masażu może sobie schować w kieszeń. Gdyby była fizjoterapeutką byłoby prościej, no ale nie jest. Biedna dziewczyna chodzi od urzędu do urzędu i szuka pomocy albo chociaż informacji.W związku z tym Emigrantka dowiedziała się, że może np iść do zawodówki na kosmetyczkę (CAP). Teoretycznie może, tylko jaki jest sens, żeby wysyłać dziewczynę z licencjatem do zawodówki dla 16 latków? Może jest to jakiś plan, ale już nikt jej nie powiedział, że musi znaleźć firmę, która przyjmie ją na staż. Staż, który jest płatny i to pracodawca za to płaci. A co najciekawsze wysokość wypłaty zależy od wieku ucznia, im delikwent jest starszy tym więcej trzeba mu zapłacić. Dorosła osoba nie ma praktycznie szans na znalezienie stażu. Kolejnym mądrym pomysłem urzędasów jest wysłanie Emigrantki na miesięczny staż w SPA, płatny w 50%. Hmmm wg mnie kolejny idiotyzm. Ja rozumiem podążanie za marzeniami itd. Ale Emigrantka nie ma prawa do bezrobocia, nie ma ubezpieczenia, nawet nie ma legalnie wynajętego mieszkania. Może lepiej byłoby pomóc jej znaleźć pracę chociażby na zmywaku?
Wg mnie Emigrantka powinna znaleźć pracę sezonową z zakwaterowaniem. Pojedzie sobie nad morze, pozapierdziela na zmywaku albo jako pomoc kuchenna, powyklina na niesprawiedliwość świata, ale poradzi sobie. Wytrzyma, bo to silna babka. A jak sezon się skończy, to będzie mieć ubezpieczenie, prawo do zasiłku, jakieś doświadczenie w pracy we Francji.
Emigracja to ciężki kawałek chleba, ambicje i marzenia o cudownej pracy trzeba schować w kieszeń (przynajmniej na początku).
Francja niestety nie jest przygotowana na udzielenie emigrantom konkretnych informacji i podstawowej pomocy.

niedziela, 29 marca 2015

Dieta cud

Przejęłam od Francuzek pewną denerwującą cechę- ciągle się odchudzam. Zaczynam, przestaję, zaczynam, chudnę, tyję i tak w koło Macieja. Przerabiałam różne, dziwne diety, ćwiczyłam, tańczyłam. Jednak efekt nigdy nie utrzymywał się dość długo.
Teraz znowu się odchudzam, ale tym razem z głową. Dodałam do swojego menu dużą ilość warzyw i owoców , kupne słodycze zastąpiłam domowymi ciastami, fast foody też robię sama. Wyeliminowałam słodkie napoje (cola, pepsi, fanta, soki itd) na rzecz domowej, mrożonej herbaty. Niby niewielkie zmiany, ale efekty są. A co najważniejsze, niczego sobie nie odmawiam i chudnę przy okazji.
Do tego kilka razy w tygodniu 20-30 minut ruchu- Chodakowska, Mel B, Tomek Choiński itp :)
Na pewno nie jest to sposób na szybkie i spektakularne zmiany, ale od czegoś trzeba zacząć!

środa, 25 marca 2015

Club Med

Dziś byłam na rozmowie kwalifikacyjnej w Club Medzie. Podobnie jak w przypadku Disneylandu było to spotkanie z małą pogadanką, a na koniec rozmowy indywidualne. Miało to trwać cały dzień. Przyszłam na miejsce jakoś 30 minut przed czasem, dostałam ankietę do wypełnienia i kazano mi poczekać. Uzbierał się nas cały tłum- 6 osób.
Podczas pogadanki opowiedziano nam jak dokładnie wygląda praca. A więc mamy dwa typy pracowników:
-GO- stanowisko z bezpośrednim kontaktem z klientem. GO w czasie wolnym ma dostęp do wszystkich atrakcji hotelowych, a nawet ma obowiązek z nich korzystać i rozmawiać z klientami. Taki pracownik musi być ciągle uśmiechnięty, rozmowny i zaangażowany w życie hotelu w 100%. Tak naprawdę pracuje 24/24
-GE- pracownicy hotelu i restauracji (pokojówki, pracownicy restauracji etc). Ich praca jest mniej męcząca, ale i mniej fajna. Nie integrują się z turystami, nie mogą korzystać z atrakcji hotelu. Ale pracują w konkretnych godzinach, a po pracy mają czas wolny. Mogą zostać w pokoju, iść na plażę, pozwiedzać. Co kto chce, ale poza hotelem.
Wynagrodzenie jest tej samej wysokości.
Podczas rozmowy indywidualnej zapytano mnie o doświadczenie z poprzedniej pracy, poziom języka angielskiego i w sumie tyle.
W ciągu tygodnia mam dostać odpowiedź. Zobaczymy

piątek, 20 marca 2015

Francuskie bistro

Właśnie odkryłam, że w mojej rodzinnej mieścinie powstało francuskie bistro. Szok! Na podkarpackie zadupie dotarła francuska kuchnia. Myślę sobie- super, jakaś odmiana dla kebabu i pizzy. Szczególnie, że kilka dni temu rozmawiałam z mamą, że własnie tego tam brakuje. Jakże wielkie było moje rozczarowanie gdy zajrzałam do menu i galerii na ich stronie. Wystrój wybitnie ubogi, blado lawendowe ściany i białe meble. Miała być Prowansja, ale coś nie wyszło. Menu tez nie zachęca. Kilka tart, naleśników i zup.  Miało być światowo i z klasą, a jest ubogi krewny ze wschodu.
Właścicielki tłumaczą maleńką kartę brakiem odpowiedniego zaplecza. Czyli mała karta, świetne dania i jedziemy! No i być może ich potrawy są smaczne, ale ceny są z kosmosu. Jeden kawałek tarty to około 10 zł, natomiast cała kosztuje ok 40 zł. To chyba jednak wolę zjeść dużą pizzę za połowę tej kwoty. Zupy są kolejnym rozczarowaniem. Liczyłam na jakiś krem. Zimą cała Francja żyje zupami- saison de la soupe! A w menu krem z kukurydzy, krem z porów na mleku kokosowym, pieczarkowa. Zapomniałam o najważniejszym, na przystawkę możemy dostać zapiekany ser z sosem malinowym (sernik?) lub deskę serów. Żaden Francuz nie słyszał o serach na przystawkę! Sosu malinowego komentować nie będę, bo szkoda słów.
Szukając w menu chociaż odrobiny Francji natknęłam się na wina. "Wino (lampka) wytrawne, półwytrawne, słodkie, półsłodkie, ( różowe, białe, czerwone)". Tyle możemy się dowiedzieć z karty.
Cała koncepcja nie trzyma się kupy. Ubogie wnętrze, które chce być prowansalskie, do tego mikroskopijna karta, która wiele wspólnego z Francją nie ma, a na zakończenie lampka niewiadomego pochodzenia wina.
Gdy będę w rodzinnych stronach pójdę tam z ciekawości, o ile lokal nie upadnie do tego czasu. Póki co zadowolę się tartą z jabłkami mojego wyrobu :)

wtorek, 17 marca 2015

Włóczykijem być

Jestem włóczykijem. Tam gdzie ja, tam mój dom. W ciągu siedmiu lat przeprowadzałam się sześć razy. Nie potrafię usiedzieć na miejscu, po jakimś czasie gna mnie w świat. Nie potrzebuję kupować domu, pięknych mebli i zapuszczać korzeni. Francja powoli zaczyna mi się nudzić, coraz częściej myślę o pakowaniu walizek. Sądziłam, że zmiana regionu mi wystarczy. Myliłam się. Jestem zmęczona Francuzami, biurokracją, której nie rozumiem i dziwnie pojętym rasizmem. Mam wrażenie, że walę głową w mur. Wg francuskiej mentalności wychodzę ze swojego miejsca w szeregu, przez szukanie lepszej pracy czy dokształcanie się. Ile razy słyszałam "no tak, dobry byłby z pani pracownik. Doświadczenie pani ma, kilka języków obcych, do tego ładna buzia...Ale chyba jednak nic z tego nie będzie". Serio?! A jeśli już jakiś łaskawca zaproponuje mi pracę, to na niewolniczych warunkach, no bo Polka, to wszystko weźmie.
Chyba czas opuścić Francję.

PS Pole Emploi wycofał się z propozycją wysłania mnie do szkoły.

niedziela, 15 marca 2015

Siła natury

Jestem  wielką fanką Yves Rocher. Raz na miesiąc zamawiam kilka kosmetyków z ich strony. Wg mnie zamówienia przez internet są bardziej opłacalne niż klasyczne zakupy w sklepie. Mają świetne promocje, przy każdym zakupie 1 prezent, od czasu do czasu pojawiają się oferty specjalne- drugi prezent, darmowe wysyłka od mniejszej kwoty itd.
Ostatnio kupiłam:

utwardzający lakier do paznokci- pastelowy róż, schnie szybko, długo trzyma się na paznokciach. Jednak dość szybko się zużywa. Pomalowałam paznokcie 3 razy (1 warstwa), a już nie ma 1/3 pojemniczka. Ma też bardzo delikatny kolor. Jest prawie niewidoczny. Produkt jest dobry, ale jednak oczekiwałam czegoś więcej.

brązujące mleczko do ciała- świetna konsystencja, nie zostawia plam, bardzo dobrze nawilża. Skóra wygląda na lekko opaloną. Efekty widać po kilku użyciach. Zdecydowanie polecam!

comme une evidence- kwiatowe perfumy. Zwykle tego typu zapachy są ciężkie i mdłe. Jednak te są inne- delikatne, świeże jedynie z kwiatową nutką. Jedyne z moich ulubionych. Warto dodać, że odkryłam je przez przypadek. Były dołączone jako prezent do jednego z zamówień.

un matin au jardin- seria wiosennych zapachów (perfumy, balsamy i żele pod prysznic). Mam zdecydowanie mieszane uczucia względem tych produktów. Z jednej strony przepiękne zapachy- konwalia, kwiat wiśni, bez. Cudo! Ale, ale. Perfumy dość szybko wietrzeją. Kupiłam raz i chyba więcej nie kupię. Natomiast żele pod prysznic są świetne ;)

krem przeciwzmarszczkowy- mój pierwszy krem na zmarszczki. Skusiłam się ze względu na atrakcyjną promocję. Patrząc w lustro mam wrażenie, że działa. Spłyca drobne zmarszczki, dobrze nawilża i jest wydajny.

chłodzący żel do stóp- każdy kto biega w pracy wie jak bardzo bolą stopy na koniec dnia. Szukając ukojenia kupiłam ten żel. Niestety zawiodłam się na nim. Coś tam chłodzi, coś tam niby działa, ale bez szału. Być może moje stopy były zbyt zmaltretowane, żeby cokolwiek poczuć.

Yves Rocher jest stosunkowo drogą marką. Kto normalny zapłaci 40 zł za brązujący balsam do ciała?! Nigdy nie kupuję w normalnych cenach. Zamówienie składam tylko w czasie promocji, często też dostaję oferty specjalne na mail'a (-50% na wszystko, wybrane artykuły w super cenach itd). Szczerze polecam założenia konta na ich stronie i korzystanie z takich ofert. Pozwoli to zaoszczędzić całkiem sporą kwotę.

sobota, 14 marca 2015

Pizza idealna

Jeszcze się nie zdarzyły dwa wpisy jednego dnia. Zawsze musi być ten pierwszy raz!
Długo szukałam idealnego ciasta na pizzę. Zawsze coś z nim było nie tak i było gorsze od kupnej wersji. Dziś nastąpił przełom, zrobiłam pizzę idealną. Serio, jest przepyszna i zdrowa.

Ciasto
mąka (użyłam mąki do wypieku chleba, ale podejrzewam, że zwykła też może być)
sól
cukier
drożdże w proszku
mleko
przyprawy włoskie
oliwa

Proporcji nie mogę Wam podać, bo gotuję na oko. Ciasto nie powinno być rzadkie i tyle ;)

Mieszamy razem sypkie składniki, a na koniec dolewamy mleko i oliwę. Tylko ostrożnie, żeby nie wyszła klapikupa. Mieszamy wszystko razem przez kilka minut i dostawiamy do wyrośnięcia. Można wstawić miskę z ciastem do garnka z ciepłą wodą, żeby szybciej rosło.


Sos pomidorowy

dwie puszki pomidorów
dwa ząbki czosnku
pół cebuli
trochę czerwonego wina (wytrawnego)
oliwa
sól, pieprz, bazylia, oregano itd

Żadnej filozofii tutaj nie ma. Wszystko do gara, gotujemy, blendujemy i jest :) Sos wychodzi bardzo smaczny, ale jest dość czasochłonny w przygotowaniu. Gotowałam go przez około 2 godziny, żeby odparował.

Ciasto posmarowane sosem, posypujemy serem i dodatkami. Pizzę trzeba piec w mocno rozgrzanym piecu, ok 250 stopni przez mniej więcej 10 minut

Nie polecam nakładania ciepłego sosu na ciasto, bo je rozmoczy. Nie należy też blendować gorącego jedzenia, inaczej stępią się nam ostrza. Chociaż ja tam blenduję gorący sos. Zwyczajnie nie chce mi się czekać aż ostygnie.

Smacznego :)



nauka to potęgi klucz!

Poszukiwania pracy idą mi wybitnie ciężko. Z tego powodu zostałam wezwana do Urzędu Pracy. Padło kilka standardowych pytań w tym "co dalej?". Moje polskie wykształcenia żadnego znaczenia tutaj nie ma, więc może iść do szkoły. Zaczęłyśmy drążyć temat i pani urzędniczka zdecydowała, że koniecznie trzeba, żebym wróciła do szkoły. Urząd jest skłonny pokryć czesne w wybranej przez nich szkole, jedynie muszę znaleźć firmę, która przyjmie mnie na praktyki. Jedynie albo aż, podobno jest to duże wyzwanie. Być może, nie wiem, ale chcę spróbować. Jeśli się uda, wrócę do szkolnej ławki na dwa lata. W przyszłym tygodniu zaczynam poszukiwania. Póki co muszę napisać porządny list motywacyjny i zastanowić się, do których firm i korporacji wysyłać aplikacje.

sobota, 28 lutego 2015

Drogi przyszły Emigrancie!

Praca za granicą nie jest rajem i nie zawsze jest wesoło. Po przeprowadzce namiętnie puszkuję pracy. Idzie dość opornie, no ale coś się znajdzie. Jednak w tych całych poszukiwaniach często widać nastawienie Francuzów do Polaków. Być może mam pecha. W raczej średniej miejscowości jest dość sporo polskich meneli. Serio! Tylu Polaków, to ja dawno nie widziałam. To składa się na krzywdzący stereotyp.
Szukam pracy jako kelnerka. Polskie dyplomy i doświadczenie mogę sobie schować w kieszeń, nikogo ono nie obchodzi. Ambicje trzeba schować w kieszeń i póki co cieszyć się z tego co jest. Wydawałoby się, że młoda dziewczyna z doświadczeniem, mówiąca w 3 językach powinna znaleźć pracę bez większych problemów. A tu niespodzianka! W ciągu 2 miesięcy poszukiwań byłam na dwóch rozmowach. Jedna była bardzo konkretna i skończyła się pozytywnie. Szkoda tylko, że zaproponowano mi pracę 7 dni w tygodniu bez żadnego dnia przerwy, 60h tygodniowo plus nadgodziny, stawka śmiesznie mała. Próbowałam negocjować z pracodawcą. Usłyszałam, że dostałam tę propozycję ze względu na moją sytuację (?!) i że jak mi się nie podoba, to do widzenia. Czyli zapierdalaj do roboty jak bura suka i się ciesz, w końcu zarabiasz. Raczej podziękuję za te pracę. Jednak najbardziej dałam się wykorzystać na Korsyce. Zarabiałam niecałe 3 euro na godzinę. Pracowałam non stop, a w miedzy czasie dowiedziałam się, że i tak miałam szczęście, bo nie musiałam być dziwką.
Nie wszyscy pracodawcy są nieuczciwi. Pracę w kasynie wspominam dobrze, a czasem nawet za nią tęsknię. Warto jednak być ostrożnym, zastanowić się na wszystkie możliwe strony. Po kiego w ogóle o tym piszę? Wielu moich znajomych jest zdziwionych realiami pracy za granicą. Myślą, że to przecież hop siup, jakiś zmywak zawsze się znajdzie. Nie wiem jak jest w Niemczech czy Wielkiej Brytanii, ale we Francji jest zupełnie inny system edukacji. Tym sposobem sprzedawca w odzieżowym ma jakiś tam papier z handlu, a na zmywaku pracuje osoba po zawodówce gastronomicznej.
W dużych miastach na pewno jest łatwiej znaleźć pracę. Ale! No właśnie jak zwykle jest ale. Może z pracą łatwiej, jednak zarobki te same, co w mniejszym mieście,a czynsze już nie są takie same. I tu jest problem. Krótko mówiąc, drogi przyszły Emigrancie, nie licz, że będzie łatwo!

czwartek, 5 lutego 2015

"taki mamy klimat"

Wrzask budzika zerwał wszystkich na nogi. Karaluchy rozpierzchły się, gdy tylko zapalili światło. Stare mieszkanie w bloku z płyty nie było ani duże, ani ładne, ani wygodne, ale jednak dawało dach nad głową. Jakoś dało się żyć. Co prawda zimą trzeba było ubierać się na cebulkę, po wodę chodzić do studni, natomiast w lodówce zwykle hulał wiatr.
Rano cała rodzina ubierała się w pośpiechu, razem jedli śniadanie- chleb z masłem i cukrem, do tego herbata. Jakoś ten posiłek musiał wystarczyć na cały dzień. Dzieci nie załapały się na darmowe obiady w szkole (dochód na członka rodziny przekroczył limit o 8 zł), a rodzice nawet nie myśleli o jedzeni w pracy.
Nie, nie była to żadna patologiczna rodzina. Nie potrafili kombinować, załatwiać i tyle. Ona pracowała w sklepie odzieżowym, a on w ochronie. Oboje na umowach śmieciowych zarabiali po kilka złotych na godzinę, Mieli dwójkę dzieci- zbędny luksus.
Dzieciaki po powrocie do domu zjadały resztki kolacji z poprzedniego dnia i czekały na rodziców. Ojciec pracował na zmiany, starał się brać nadgodziny, więc rzadko bywał w domu. Z kolei matka wracała koło 20 i zajmowała się domowymi obowiązkami. Najpierw kolacja, bo przecież wszyscy byli głodni po całym dniu. Podstawą ich diety były ziemniaki i makaron, a do tego, to co udało się dostać na promocjach (zwykle już po terminie przydatności). Tamtego wieczoru był to makaron ze śmietaną i żółtym serem. Pycha! Dzieciaki zajadały aż im się uszy trzęsły. Ich mama wiedziała, że są niedożywione. Nie chodziły głodne, ale jednak dziecko potrzebuję czegoś więcej niż kartofli, makaronu, marchewki i śmietany. Czasem kupowała mielonkę czy najtańsze parówki, ale przecież wiedziała, że koło mięsa to nawet nie leżało. Jakoś musieli sobie radzić. Więc oszczędzali na wszystkim. Grzali tylko w czasie największych mrozów, a że woda droga, a studnia była kilka metrów od bloku, no to co za problem przynieść kilka wiader? Zawsze parę złotych do przodu.
Do robactwa już się przyzwyczaili. Rozpanoszyło się po całym osiedlu, spółdzielnia nawet nie kiwnęła palcem, żeby się tego pozbyć. Dezynfekcje pojedynczych mieszkań, sprzątanie i środki owadobójcze nic nie dawały. Trzeba było zaakceptować nowych lokatorów i tyle. Tak sobie JAKOŚ żyła ta rodzina jak i wiele innych.

Ta historia nie jest zmyślona. Tak egzystuje wielu ludzi. I to w Polsce, w Unii Europejskiej! Ja się pytam jak to możliwe?! Kto na to pozwala?! Kto wymyśla przepisy, które na to pozwalają?! Kto jest za to odpowiedzialny?!
Odpowiedzialnym za to powinno odebrać się wszelkie przywileje, dać 6 zł na godzinę i czekać jak nagle, magicznie i szybko pozmieniały by się przepisy.

Ja wiem, że ktoś powie "sami są sobie winni. Trzeba było kończyć studia i nie robić dzieci". A to niby dlaczego? Tylko ludzie po studiach (i to ścisłych) mają prawo pracować na godnych warunkach, a dzieci to jakiś wielki luksus, na który stać tylko elitę? A może powinni zbierać szczaw i mirabelki na zapas i je mrozić, żeby zaoszczędzić na jedzeniu?
Przepraszam, zapomniałam. Przecież jest jedno, logiczne wytłumaczenie "taki mamy klimat"


Czekam na REWOLUCJĘ!

środa, 28 stycznia 2015

"Faire rêver, c'est un métier"

W poszukiwaniach pracy najgorsze są rozmowy kwalifikacyjne. Jeszcze nie słyszałam o kimś, kto by je lubił. Sztampowe pytania, banalne odpowiedzi. Pół dnia zmarnowane i tyle. Z takim podejściem wybrałam się na rozmowę kwalifikacyjną z pracownikami najbardziej magicznego miejsca na Ziemi-
Jak było? Hmmm, w jednym z eleganckich hoteli odbyło się spotkanie z kandydatami. W sali konferencyjne zebrała się nas około 40 osobowa grupa. Prowadzący (3 eleganckich mężczyzn) przedstawili się, zadali kilka pytań w celu rozładowania atmosfery (skąd jesteście, wszyscy wiedzą kim jest Królewna Śnieżka itp).
Następnie obejrzeliśmy krótką prezentację na temat historii Disneya, przedstawiono nam stanowiska i rodzaje proponowanych umów, warunki zakwaterowania etc. Następnie przyszedł czas na rozmowy indywidualne. Wywoływano nas parami, a reszta... no cóż. Troszkę się ponudziliśmy. Czas mogła nam urozmaicić gra planszowa na temat Disneya. Poza tym zostaliśmy poczęstowani przeróżnymi napojami i każdy dostał drobny upominek- płócienną torbę z logo Disneya.
Sama rozmowa kwalifikacyjna przebiegła w bardzo miłej atmosferze. Na początku rozmawialiśmy niezobowiązująco: "Jesteś z Polski? Byłem w Wwie. Piękne miasto", "Musisz kiedyś jechać do Krakowa, jest o wiele ładniejszy" itd. Później przyszedł czas na konkrety. Kilka pytań dotyczących doświadczenia zawodowego. Co mnie zaskoczyło, były to pytania dość szczegółowe. Następnie był standard- dlaczego chcesz u nas pracować? Na tym etapie skończyliśmy rozmowę po francusku i przeszliśmy na angielski. Znowu standard- czy uważasz, że mówisz płynnie po angielsku, co lubisz w życiu we Francji i jak długo tutaj jesteś. Skorzystałam z doświadczenia zdobytego na studiach i paplałam ile wlezie o wszystkim, co mi ślina na język przyniosła. Dzięki temu nie męczył mnie za bardzo. Wpisał w formularz poziom angielskiego B2 ( ?! :D ) i zaczął dyskutować z drugą dziewczyną. Na tym w sumie cała zabawa się skończyła. O wynikach rekrutacji zostanę poinformowana mailowo w ciągu 2 tygodni. No to zobaczymy. Z jednej strony bardzo bym chciała tam pracować. To jednak Disney! No i bezcenne doświadczenie zawodowe.

Może teraz opowiem Wam o szczegółach rekrutacji.
Jak w ogóle dostać się na rozmowę? Disney organizuje castingi w całej Europie. Również w Polsce (marzec 2015, Warszawa). Wystarczy wysłać formularz zgłoszeniowy na stronie castingów.
Jeśli wszystko toczy się po naszej myśli, dostajemy maila z zaproszeniem na casting, w kolejnym mailu link do rejestracji i potwierdzenia przyjścia. No, a później już tylko iść :) Sugeruję założyć eleganckie ubranie. Nie wygląda fajnie jak prowadzący rozmowę jest w garniturze, a kandydat w zwykłej koszulce.
Dla tych, którzy zastanawiają się jak to jest zorganizowane- Disney proponuje nam zakwaterowanie w cenie 320 euro za miesiąc (prąd, woda, internet wliczone) w 1 bądź 2 osobowym pokoju. Mamy do wyboru kilka umów o pracę
CDI- umowa na stałe (nie ma zakwaterowanie, ale pomagają nam je znaleźć)

CDD- umowa na czas określony, może trwać 2 tyg, ale też 8 miesięcy
Contrat Professionnalisation- 75% czasu pracujemy, 25% uczymy się, na koniec jest egzamin, dostajemy dyplom (rzekomo uznawany na całym świecie) i dyplom językowy.

Przed wysłaniem kandydatury warto dobrze przemyśleć języki wpisane w CV. Sprawdzają każdy.
No i wypadałoby przemyśleć odpowiedź na pytanie- dlaczego chcesz u nas pracować? Dziewczyna, która miała rozmowę ze mną odpowiedziała, że to jej marzenie, bo to Disney i każdy chciałby tu pracować... Wg mnie nie była to najlepsza odpowiedź. Szczególnie, że chodzi jednak o Disneya, więc można pokombinować, np chcę
-ćwiczyć języki obce
-poznać inne kultury
-pracować w międzynarodowym środowisku
-jechać do Francji i poznać ją od codziennej strony
-zobaczyć Disneyland, a nie stać mnie na wycieczkę, więc szukam innych sposobów
W tym przypadku możemy sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa i inwencji twórczej.
To chyba wszystko, gdyby ktoś miał jakieś pytanie to proszę się nie krępować.

niedziela, 18 stycznia 2015

I tydzień diety i pizza lignt

Dieta bądź zdrowe odżywanie to trudny czas, pełen pokus i walki o marzenia. Ale dziś jest niedziela! Dzień, w którym wolno wszystko... no prawie. No i jest to moment podsumowania całego tygodnia.

czas:                  I tydzień

co było ok:        brak słodyczy i fast foodów, trening, motywacja

do poprawki:     więcej wody, więcej treningu i mniej pizzy light

spadek wagi:     0.3 kg

Dieta i pizza? Tak, jak najbardziej (byle nie za często). Prawie każde danie da się odchudzić, nawet fast-food, który w zdrowej wersji nie jest taki fast.
Miałam wielką ochotę na pizzę od jakiegoś czasu. Jednak wypad do pizzerii nie wchodził w grę. Zakasałam rękawy  stworzyłam własną wersję pizzy light. Nie była wyjątkowo twórcza szczerze mówiąc, zwykłą mąkę zamieniłam na pełnoziarnistą, zminimalizowałam ilość żółtego sera na rzecz mozzarelli, dołożyłam sporo pieczarek i było całkiem smacznie.


A już za tydzień zaczynam walkę z Dukanem!


piątek, 16 stycznia 2015

a może Dukan?

Tym razem się uda, schudnę! Ile razy każda z nas to powtarza? Niestety w większości przypadków nic z tego nie wychodzi. Jestem jedną z tych osób, które ciągle są na diecie. Chudnę i tyję, czyli

walczę z efektem jo-jo. Nigdy nie stosowałam konkretnej diety. Zawsze polegam na MŻ. Ale nie tym razem., bo TYM RAZEM ma być inaczej. Przyjaciółka podsunęła mi dietę Dukana. Nic z tego klasyczna wersja tego systemu odżywiania odpada. Trwa zdecydowanie za długo, no i nie przepadam za mięsem. I tu pojawia się niespodzianka- nowa wersja Dukana!

7 dni, 7 faz i tak w kółko, czyli:
poniedziałek- czyste proteiny
wtorek- czyste proteiny + warzywa (z fazy II klasycznej wersji diety)
środa- dołączamy 150 g owoców
czwartek- możemy sobie pozwolić na chleb pełnoziarnisty- razowy (45 g)
piątek- dokładamy max 45 g sera do menu
sobota- witamy skrobię (ziemniakom mówimy: nie!)
    pancakesy! 3 dzień diety                  niedziela- jeden królewski posiłek- jemy co chcemy.                                                                               pozostałe składają się z produktów dozwolonych w poprzednie dni.

Proste? Chyba.

Uważam, że ta wersja jest bardziej urozmaicona, mniej szkodliwa dla zdrowia. Jest to stosunkowo nowy pomysł i niewiele można znaleźć opinii na ten temat. Nie pozostaje nic innego niż spróbować :)
Może ktoś chciałby spróbować razem ze mną? W końcu w kupie siła!


PS Oczywiście nie wolno nam zapomnieć o sporcie o otrębach!

zdjęcie pochodzi ze strony dukania.pl, a tutaj link do przepisu

piątek, 9 stycznia 2015

Słońce i palmy!


Przeprowadziłam się! Wreszcie. Chociaż już myślałam, że zostanę pogrzebana w kartonach na zawsze. Wylądowałam na południu Francji, gdzie słońce świeci prawie przez cały rok, a temperatura rzadko kiedy spada poniżej 10 stopni. Klimat śródziemny pełną gębą.



Wychodząc z domu widzę morze, wszędzie rosną palmy. Na straganach można kupić świeże owoce morze, a w dni targowe na środku ulicy Arabki rozkładają manufaktury ichniejszych dań. |






Byłoby miło znaleźć pracę, ale do sezonu jeszcze daleko, więc póki co ofert brak. Trzeba czekać i cieszyć się słońcem!