poniedziałek, 20 stycznia 2014

Engagée volontaire mlle Petite Polonaise! À vos ordres, mon amour!

Przez zamknięte okiennice wpadało słabe światło księżyca, lekko rozjaśniając mrok. Słyszała bicie jego serca. Pracowała zdecydowanie za szybko, jej głowa podnosiła się wraz z jego klatką piersiową. Oddychał nierównomiernie, wręcz dyszał. Znowu miał koszmary. Ona nie spała od jakiegoś czasu, głaskała go uspokajająco. Wtulała się w niego, chcąc dać mu jak najwięcej poczucia bezpieczeństwa... W ciszy było słychać tylko jego oddech. Zastanawiała się o czym śni. Czasem pomrukiwał, mówił, a nawet krzyczał. Z tych pojedynczych słów wynikało, że był gdzieś daleko i na pewno w mundurze z bronią w ręce. Chciała mu pomóc, ale nie potrafiła. Mogła przy nim być. To wszystko.
Czekając aż się obudzi, zastanawiała się czy jest oby na pewno świadoma na jakie życie się decyduje. Pełne emocji, nerwów, ciągłego zmagania się z przeszłością. Łatwo to powiedzieć, ale taka codzienność potrafi być przytłaczająca. Minęło tyle czasu, a jednak dawne nawyki pozostały. Nigdy nic nie było wystarczająco dobrze zrobione, zawsze mogła się bardziej postarać, prawie zawsze ją obserwował, oceniał. Momentami to było nie do wytrzymania. Miała własną Legię, prywatne szkolenie rodem z Aubagne, a momentami nawet z Djibouti. Oczywiście nie pod względem fizycznym (chociaż kiedyś coś wspominał o wspólnym bieganiu czy ćwiczeniach- o zgrozo!), a psychicznym. Jak prawdziwy legionista oddała mu wszystko, postawiła na jedną kartę.
Można się pokusić o stwierdzenie, że jej wersja Legii była nawet gorsza niż ta oryginalna. Jej kontrakt nie skończy się za 5 lat, nie zabierze manatków i nie powie "mam dość". Poza tym o awansie raczej mogła zapomnieć, zawsze będzie niższa rangą od niego. Miała jedną, jedyną broń, której on nie miał. Serce na dłoni. Powoli uczyła się jak go rozbroić swoją miłością.
Wykrzyczał przez sen jakiś rozkaz, chciała go obudzić. Zadział refleks i wpojona zasada "jeśli śpisz, jesteś martwy". Obrócił ją plecami do siebie, wygiął ręce i przycisnął do ściany. Czuła się jak szmaciana, bezbronna lalka. Gdy się ocknął puścił ją, zaczął przepraszać. Nie musiał, nie miał za co. Przytuliła go nagich piersi, głaskała po głowie i szeptała uspokajająco.
Rankiem wszystkie zmory nocy zniknęły. Jak zwykle obudziła się pierwsza. Wstała najciszej jak potrafiła. Wciągnęła na siebie jego bluzę i na placach poszła do kuchni. Po drodze potknęła się o strzelbę czy inny karabin. Zgarnęła z blatu noże i rzuciła na półkę. Zaparzając kawę marudziła pod nosem ileż razy można powtarzać, że nie trzyma się broni na stole (przynajmniej nie w jej kuchni). Po kilku minutach i on się obudził. Wyszedł z sypialni i zobaczył jak krzątała się po kuchni w jego wojskowej bluzie. Tylko w bluzie. Uśmiechnął się od ucha do ucha. Bez słowa podszedł do niej i przerzucił ją sobie przez ramię. Po kilku sekundach zniknęli w sypialni, zostawiając parującą kawę na kuchennym blacie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz