sobota, 26 kwietnia 2014

"zostać żebrakiem albo pijakiem"

Jakiś czas temu dostałam propozycję pracy na Majorce. Gdy tylko o tym usłyszałam byłam gotowa do wyjazdu. Już teraz i natychmiast. nie bardzo mnie interesowały warunki , nocleg itd. Wiedziałam, że praca była legalna, oferowali dach nad głową i jedzenie. Czego więcej potrzeba? Mój entuzjazm został zabity przez otoczenie. Teściowa roztoczyła wizję handlu ludźmi, ukochany powiedział "nie" i zamknął temat. W między czasie dostałam umowę o aktualną pracę. I jakoś wyjazd się oddalił. Żałuję i to bardzo. Stabilizacja nie jest moim marzeniem. Lubię moją robotę, ale nie wyobrażam sobie spędzenia w jednym miejscu kilku lat. Moja umowa kończy się jesienią, w głębi serca nie jestem pewna czy chciałabym, żebym mi ją przedłużyli. Na obecną chwilę jestem przywiązana do tego miejsca kilkoma zobowiązaniami. Jednak za jakiś rok będzie po sprawie. Co mnie będzie trzymać? Praca- znalazłam ją tutaj, znajdę i gdzie indziej, dom- wynajęta kawalerka, poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa- nuuuuda, on... i tu jest problem. Loki potrzebuje stabilizacji, chce mieć piękny dom, jego praca to jego życie. Nie wyobraża sobie zmian. I znajdź tu rozwiązanie. Wspominałam o ewentualnej przeprowadzce. Nic z tego. Nie pozostaje mi nic innego jak czekanie na wiatr :)

niedziela, 20 kwietnia 2014

Alleluja z kebabem w tle

Alleluja, Pan zmartwychwstał! Jakoś wcale mi nie do śmiechu. Pierwszy raz w życiu spędzam tak smutnie Wielkanoc. Po Wielkim Tygodniu, który był wyjątkowo trudny dla mnie, przyszła Niedziela. Miało być miło, fajnie i przyjemnie, a wyszło jak zwykle. Zaczęłam dzień od opierniczu. Moje Kochanie pobłogosławiło mnie na dzień dobry w swoim stylu. W pracy nie było lepiej. mieliśmy grupę 30 osobową, która od południa do godziny 17.00 siedziała i ruszyć się nie mogła. Dodam, że jak już wyszli to zostawili 2 euro napiwku. Gdy tylko wyszli, zaczęły nadciągać tłumy spragnionych klientów. i tak oto dwie kelnerki zostałyśmy z milionem brudnych szklanek, całą restauracją do sprzątnięcia i nieobsłużonym gośćmi. Nie dawałyśmy rady. W tej całej bieganinie zostałam okrzyczana jeszcze 2 razy. Nawet zagrożono mi zwolnieniem. A o co poszło? A no o to, że podeszła do baru kobieta, zamówiła, co miała zamówić. Cały czas stała przy barze, czekając na napoje. Postawiłam je przed nią i odwróciłam się do innego klienta. Pech chciał, że obok stała taca. Więc kobieta postawiła na tacy napoje i je przeniosła. Druga kelnerka akurat ten moment widziała. Ależ się zapieniła, że tak się nie robi, że nie można mnie samej zostawić, że mnie wyleją za to i drze japę. Tłumaczę jak krowie na rowie, że taca stała obok i dziewczyna sama ją wzięła. Odpowiedziała mi burknięciem. No to dalej tłumaczę; jak chłop zamawia piwo przy barze, to lecisz za nim i dopytujesz gdzie raczy posadzić dupsko? Nie! Jak zamawia przy barze i nie prosi o podanie do stolika, to stawiasz przed nim i tyle.
Dotarło do niej, pobuczała, że muszę uważać, bo za takie rzeczy się zwalnia, ale odpuściła. Kolejny opiernicz dostałam za myślenie o ogólnym dobrze naszego przybytku. Parasole i inne tworzące cień cuda były pootwierane, a akurat wiało jak szlag. Więc mówię, że trzeba pozamykać, bo się wszystko połamie (tak jak w zeszłym tygodniu). A ta we wrzask, że mamy tłum ludzi, a ja o pierdołach myślę. W tym momencie mnie szlag jasny trafił, więcej się słowem do niej nie odezwałam. Co za sfrustrowany i niemyślący babsztyl. Ale czego oczekuję od kobiety, która pozwoliła sobie na dziecko z facetem, który regularnie prał ją po mordzie, która nie ma matury, całe życie jest kelnerką i nie zamierza nic zmieniać. Nie krytykuję wyboru zawodu czy braku konkretnego wykształcenia. Krytykuję nic nie robienie ze swoim życiem. Jak zaczęła pracę 10 lat temu jako zwykła kelnerka tak jest nią nadal. W tym zawodzie też można awansować, ale jej się nie chce. Mam alergię na takich ludzi.
Po powrocie do domu okazało się, że nikogo nie ma. Więc siedziałam sam, zajadając się zupą pomidorową. Na zakończenie wieczoru planuję hamburgery i frytki. Święta marzeń.

wtorek, 15 kwietnia 2014

be fit!

Dziś jest ten dzień! Po dwóch miesiącach wzięłam się za siebie, wróciłam do ćwiczeń. Za mną Turbo spalanie Ewy Chodakowskiej.  Bolało, stękałam, jojczałam, ale dałam rade. Przede mną miesiąc bez słodyczy! Pozbędę się cellulitu, wyrzeźbię brzuch i wreszcie zakończę swoją historię odchudzania. Ile można dążyć do celu? Czas go wreszcie osiągnąć :)
Przy okazji opowiem Wam jak to się zaczęło. Byłam pączusiem, jednak odkąd mieszkam we Francji powolutku gubię kilogramy. Zaczęło się od zmiany diety, w ten sposób poleciało jakieś 10 kg. Z 71 zeszłam do 60, później zaczęłam swoją przygodę z Ewką i tak powoli, zeszłam do 54. Łącznie straciłam 17 kg. Jednak inaczej wyobrażałam sobie swoje ciało.
 Czas wyzbyć się resztek tłuszczu :)
Można powiedzieć, że mam doświadczenie w odchudzaniu.



Wiecie, że trening nie zawsze wiąże się z przysiadami, pompkami i brakiem przyjemności?
Jasne, że wiecie. Teraz bycie fit jest modne i dobrze. Wszyscy wiedzą, że zdrowe odżywianie i ruch to podstawa. No ok, tylko jak to wszystko wprowadzić w życie? Każdy musi znaleźć własny sposób. Ja mój znalazłam- treningi internetowe (utube to prawdziwa kopalnia) i w miarę rozsądne odżywianie. Ostatnio przeczytałam bardzo mądre zdanie- jeden zły posiłek Cię nie utuczy, tak samo jak jeden dobry nie odchudzi. Podpisuję się pod tym zdaniem rękami i nogami :)

czwartek, 10 kwietnia 2014

"samotny jak wolność, wolny jak samotny człowiek"

Czuję się wolna! Daleko mi do szczęścia, ale to chyba cena wolności. Jestem sama, pomimo tego, że większość czasu spędzam wśród ludzi, mało kiedy mam chwilę tylko dla siebie. Jednak doskwiera mi samotność.
Zawsze podejmuję własne decyzje, chodzę własnym ścieżkami. Nie wszystkim się to podoba, mało kto rozumie. Trudno. Chociaż czasem chciałabym spotkać kogoś kto by powiedział: "rozumiem, mam tak samo". Żałuję bycia w związku. Nie ma w tym winy Lokiego, z kimkolwiek bym nie była, żałowałabym. Nie jestem stworzona do związków. Na pewno nie do tych pełnych zaangażowania. Myślę, że samej byłoby mi lepiej i nie krzywdziłabym kogoś przy okazji. Szkoda, że ta refleksja przyszła tak późno. Nie zostawię faceta, którego kocham (i który za grosz mnie nie rozumie), z którym mieszkam, który kocha mnie do szaleństwa, bo mam taki kaprys. Będę go krzywdzić swoimi szalonymi pomysłami. Chociaż może uda mu się utrzymać mnie w ryzach. W końcu do pracy na Majorce mnie nie puścił, ale tez jakoś specjalnie się nie upierałam. Poczekam na wiatr, zjawi się sam, jak śpiewało moje guru.
Z bardziej przyziemnych nowinek. kupiłam buty! Jutro powinny do mnie dotrzeć :)


Zaliczyłam też wizytę u kosmetyczki. Mam piękne, czerwone paznokietki! Mają się niby trzymać do 3 tygodni (hybrydowe). Nadal aktywnie poszukuję nauczycieli języków. Zmieniłam jednak portugalski na hiszpański. okazało się, że kosmetyczka zna nauczycielkę hiszpańskiego. Więc niech będzie. W piątek mam kolejną lekcję z kuru na prawo jazdy. Tym razem odpowiem może chociaż na połowę pytań poprawnie :P
Miłego dnia!


poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Mój pierwszy raz!

Nareszcie poniedziałek- mój weekend. Z tej okazji postanowiłam zrobić coś dla Lokiego. Wzięłam się za gotowanie. Upiekłam brownie. Zmieniłam jedynie ilość czekolady, zamiast 300g użyłam 200. Wg mnie przepis jest idealny. Ciasto zawsze wychodzi, jest wilgotne, ale nie ciężkie. W dodatku robi się je błyskawicznie. Szczerze polecam. Kolejnym szaleństwem kulinarnym są udka z kurczaka w marynacie z sosu sojowego i wina, zapiekane w miodzie. Obecnie marynują się w piekarniku. Przepisem podzielę się po spróbowaniu i ocenie.
Pozwoliłam sobie też na małe szaleństwo. Od czasów licealnych chciałam regularnie kupować Vogue'a. Jednak jego cena w Polsce jest wzięta z kosmosu. Lecz dziś nastąpił ten dzień. Kupiłam biblię mody! Nie miałam jeszcze czasu jej przeczytać i przeanalizować, jedynie przejrzałam.
Z innych ciekawostek dnia codziennego, w mojej lodówce jest krab. Kolejny pierwszy raz! Nigdy wcześniej nie kupiłam kraba. Skąd się wziął? Otóż moje kochanie zażyczyło sobie owego skorupiaka. Gdy mi to zakomunikował byłam odrobinę zagubiona. Po pierwsze gdzie ja to kupię, po drugie sprzedaje się to żywe czy martwe, ile kosztuje, no i jak to się gotuje? Z opresji wyratowała mnie teściowa. Wytłumaczyła jak cielakowi, że w większości sklepów z działem rybnym są kraby, sprzedawane albo żywe (na szczypcach mają gumki, co by krabożercy nie udziabały) albo martwe. Nie jest jakiś strasznie drogi. Kosztował kolo 8 euro za kg. Dla porównania kg krewetek to około 12 euro.
Poza tym jutro będzie wielki dzień. Wracam do diety, nie jakiejś strasznie ścisłej, ale jednak będę uważać na to co pakuję do paszczęki. Bardzo chciałabym zrzucić jakieś 5 kg. Nie dla kogoś, dla siebie. Czuję się źle z moją oponką i obwisłymi pośladkami. W sumie dieta to złe słowo. Lepszym określeniem jest zdrowe odżywianie. Bez histerii i liczenia każdej kalorii. Kilka moich złotych i skutecznych zasad:
1. Litry zielonej herbaty
2. Regularne posiłki.
3. Więcej warzyw, mniej pyrów, frytek itp.
4. Odrobina ruchu- 15-20 minut, minimum 3 razy w tygodniu.
I tyle :)
Dobrej nocy

czwartek, 3 kwietnia 2014

Zmiany, zmiany, zmiany i jeszcze raz zmiany!

Przez ostatnie tygodnie nastąpiło wiele zmian. Jak na mnie, nie są to wielkie zmiany, ale jednak. Dostałam pracę na pełen etat! Lubię inwestować w siebie, więc natychmiast zaczęłam robić prawo jazdy, szukam nauczycieli języków, wróciłam do ćwiczeń i powoli wracam do diety. Mój świat zdecydowanie nabrał kolorów. W ciągu najbliższych tygodni nastąpi jeszcze jedna spora zmiana. Planuję powolną, acz systematyczną wymianę garderoby (tak, tak, coś co kobiety lubią najbardziej). Jednak po raz pierwszy w życiu moim wyznacznikiem będzie jakość, a nie cena. Moje licealne ciuchy pójdą w kąt, a zwykłe t-shirty z promocji w H&M zostaną zdegradowane do ubrań wyłącznie domowych. Gdy opowiedziałam o tych wszystkich działaniach mojej mamie złapała się za głowę. Stwierdziła, że szaleję, i że przesadzam. Jednak mam swoje powody.
Dla mojego otoczenia zarówno bliższego jak i dalszego jestem "dobra" i osiągnęłam już maksimum swoich możliwości. Już tłumaczę o co dokładnie chodzi. Jestem ładna, fajnie byłoby mnie przelecieć, ale nie jestem materiałem na dziewczynę, którą można się popisać w towarzystwie. partnerka byłaby ze mnie żadna, ale z drugiej strony jak Słowianka sprzątam, gotuję, robię zakupy, piorę, rodzę i wychowuję dzieci, a to wszystko z uśmiechem na ustach. Ogólnie wielofunkcyjny kombajn domowy. Zawodowo mam wielkie szczęście, mam pracę, ale o awansie nie ma co marzyć, no bo po co? Poza tym jestem miła i sympatyczna, widać, że lubię obsługiwać ludzi. A to wszystko dlatego, że jestem ze Wschodu.
Figa z makiem. Słowianki XXI wieku potrafią zawalczyć o swoje. Jestem ładna, zgadzam się, ale będę ładniejsza. Nie zajmuję się domem i nie zamierzam. Dzieci? Kiedyś tak, ale nigdy kosztem siebie. Praca- Bogu dzięki, że jest i pozwala zapłacić za rachunki, ale w ciągu 20 lat zajdę zdecydowanie dalej niż większość moich współpracowników.

Kilka dni temu koleżanka zarzuciła mi marzycielstwo i oderwanie od rzeczywistości. Gdy ją zapytałam  jej własne marzenie, odpowiedziała, że nie marzy, bo marzenia się nie spełniają. Jest jak jest i koniec.
Dlatego ona nigdy nie zmieniła swojego życia, a moje jest jedną ciągłą zmianą. Marzenia nas napędzają, dają siłę, a jeśli bardzo chcemy je spełnić, to stają się rzeczywistością.