czwartek, 12 grudnia 2013

Mamusiu czemu oni nam to zrobili


Huk strzałów z karabinów, krzyk i płacz. Tylko tyle słyszała. Ktoś ją popchnął, dziecko, które trzymało ją za rękę zniknęło gdzieś w tłumie. Jakiś starszy człowiek klęknął i zaczął się modlić. Nie zdążył nawet powiedzieć jednej Zdrowaśki, stratowali go.
Tłum ludzi wszedł do małego drewnianego domku. Wokół panowała ciemność, jedynie księżyc oświetlał przerażone twarze uciekinierów. Bała się, nie wiedziała co ma robić, co się stanie z nią i jej dziećmi. Miliony myśli biły się w głowie kobiety. Przecież była taka młoda i szczęśliwa, czemu to wszystko musiało się stać?! Lecz nie było czasu na tego typu przemyślenia. Trzeba było walczyć o życie własne… i nie tylko. Ale jak? Co robić? Uciekać nie ma gdzie, a schować się mogła jedynie w tłumie ludzi. Sekundy wydawały się wiecznością, cisza wrzeszcząca wprost do uszu ogłuszała wszystkie zmysły. Czuła się jak otępiała. Z jednej strony chciała żyć, przetrwać to wszystko, a z drugiej była niczym posąg patrzący na wszystko z obojętnością. Które z tych uczuć brało górę w jej sercu? Nie wiem. Lecz oczywisty jest fakt, iż pewne 3 małe istotki nie pozwalały kobiecie zastygnąć i czekać.
Ciarki przechodziły jej po plecach, jedynie chłód otulał ciało. Drżące ręce kurczliwie trzymały dzieci, które przy niej pozostały. W ten po polanie otaczającej piwnicę, w której się skryli rozległy się krzyki Niemców. Czuła wobec nich ogromną złość i niechęć, wręcz nie cierpiała ich.
Nagle dało się słyszeć pierwsze strzały. Wzdrygnęła się, ktoś chciał krzyknąć, ale zatkano mu usta. Zrobiła to samo swojemu kilku miesięcznemu dziecku z uszkami, żeby się nie bało huku. Cofała się w głąb piwnicy. Chciała znaleźć się najciemniejszym kącie, najdalej jak to było możliwe. Miała również nadzieje odnaleźć wśród ludzi swoją najstarszą pociechę. Tłum nie dawał jej się ruszyć, popychał ją w stronę wyjścia. Kilka łez spłynęło po bladym policzku i jedynie jedna myśl kołatała w głowie- „Umrzemy tu….Nie! Nie pozwolę na to! Nie zginiemy w tej ponurej klitce.” Do serca kobiety wpłynęła odwaga jakiej jeszcze nigdy nie czuła. Z całej siły przepychała się w głąb pomieszczenia. Potknęła się. Na podłodze leżał obraz Matki Bożej. Bez namysłu podniosła go i przytuliła do siebie. Szła dalej rozglądając się za swym dzieckiem, spostrzegła je kilka kroków od siebie. Łkało cichutko czekając na śmierć. Po kilku minutach przecisnęła się do niego i przytuliła je.
Na zewnątrz było już wielu żołnierzy, krzyczeli do siebie, strzelali nie wiadomo gdzie. Nagle któryś z nich wrzasnął łamaną polszczyzną, aby wyszli, a wówczas oszczędzą ich. Nikt się nie odezwał, nie poruszył, bo i nikt w to nie wierzył. Jeden rosły mężczyzna zwrócił uwagę na młodą, całkiem ładną kobietę, która stała pod ścianą z 3 dzieci i obrazem Matki Boskiej w ręce. „…Przecież jej nic nie zrobią. Nawet oni muszą mieć sumienie. A to może nas wszystkich ocalić”. Szepnął coś do drugiego, a on do trzeciego, aż wszyscy się dowiedzieli co przyszło do głowy tamtemu człowiekowi. Ktoś powiedział jej stanowczym tonem do ucha, żeby wyszła przed piwnice z dziećmi i Matulą, bo przecież nic nie zrobią matce z dziećmi. Ona nie mogła w to uwierzyć. Nie! Po prostu nie! Ten pomysł był chory! Niech sobie sami idą pertraktować z potworami.
Przez dobre kilka minut walczyła z rękoma które wypychały ją na zewnątrz. Nie dała rady. Nagle znalazła się sama przed kilkunastoma żołnierzami uzbrojonych w karabiny. Ona miała ze sobą dzieci i Matkę Bożą. Całe ciało dygotało ze strachu, w gardle wiązł głos, a do oczu płynęły łzy. „Nie! Nie będę się przed nimi poniżać, Nie pokaże im, że się boję…Matulu pomóż mi”.
Coś mówili po niemiecku, śmiali się, kpili. Jeden z nich zapytał ją czy wszystkie polskie dziwki wyglądają tak żałośnie. Nie dopowiedziała. Duma, ambicja i honor walczyły w niej
z rozsądkiem.
Huk. Krew. Mała rączka puściła jej dłoń. Najstarsze z jej pociech leżało już martwe na ziemi. Zaczęła krzyczeć i płakać. Ale musiała pamiętać, że ma jeszcze dwójkę maluchów. Osłaniała je sobą, ale cóż ona mogła naprzeciwko wielkich facetów z karabinami. Kolejny strzał. Straciła kolejne dziecko. Jej serce pękało powoli i przepełniało się krwawymi łzami.
Kolejny strzał, nie miała już nikogo na świecie została sam z trupem swojego maleństwa na rękach. Czekała na swój koniec. Niestety nie nadszedł szybko. Kula przestrzeliła obraz Matki, który miała przy sobie i zraniła ją śmiertelnie. Upadła. Leżała w karmazynowej kałuży obok swoich dzieci. Serce jeszcze biło, ale jej już tam nie było. Zastygła niczym „posag, w którym ciągle drzemie siła”.
W stronę piwnicy Niemcy wystrzelili kilka salw pocisków i odeszli.


Serce tamtej kobiety pękło, przestało bić…na długie lata. Lecz teraz bije znów. Z jedną małą różnicą- nie płynie już przez nie krew, a nadzieja, którą przynosimy przed obraz Matki Bożej Niezawodnej Nadziei.  

piątek, 6 grudnia 2013

na stosie spłonęły moje ideały

Spośród wielu starych okien, tylko w nielicznych było zapalone światło. Większość uczniów pojechała na weekend do domu. Skrzydło tych lepszych było zupełnie opustoszałe. Nie pierwszy raz została sama na piętrze czy skrzydle. Przyzwyczaiła się do dźwięków, które dochodziły z pustych pokoi. Każdy dom ma swoją melodię, uczniowskie pokoje również.
Pochylała się nad książką, czytała po raz kolejny to samo zdanie, starając się je zapamiętać. Chwilami miała stanowczo dość. Miała wrażenie, że jej życie jest puste. Tylko książki i książki, w dodatku dziwnym trafem oceny nie odzwierciedlały czasu spędzonego na nauce.Jednak z drugiej strony była z siebie dumna. Wyprowadziła się z domu, była samodzielna i samorządna. Poza tym należała do grona tych mądrzejszych, lepszych. Nie wszystkie się lubiły, wręcz przeciwnie. Jednak w porównaniu z drugim skrzydłem, które było różnobarwną zbieraniną były elitarną grupą. Nie każdy mógł być jedną z nich. Bycie uczniem jednego z najlepszych liceów w Polsce było powodem do dumy. Nawet podczas zajęć wpajano im do głów, że to nie miejsce dla każdego, że są przyszłą elitą intelektualną tego kraju. Sam zabytkowy, trzypiętrowy budynek liceum robił wrażenie. Nie każda szkoła ma własny park, skórzane sofy w kafejce, stół bilardowy. Pomijam ogromny hol i witraż zamiast dachu, który był widoczny z parteru.
Co się stało z tą dziewczyną, z tą, która miała być w jakiejś elicie, z tą, która wyrwała się z małego miasta i z hukiem wdarła się do najlepszego liceum w Krakowie, które obiecywało świetlaną przyszłość?

poniedziałek, 2 grudnia 2013

emigrant= bezdomny szczurołap, a może kanibal?

Od pewnego czasu obserwuję polityczną propagandę w Internecie. Trafiam na masę artykułów dotyczących polskich niewolników w Europie Zachodniej. Dowiedziałam z takich dziennikarskich wypocin, że nasi rodacy jedzą szczury, mieszkają pod chmurką albo pracują po kilkanaście godzin dziennie za marne grosze, są terroryzowani przez gangi. Jako przykładne są pokazywane osoby, wyjeżdżające na spontan, bez znajomości języka, bez rodziny czy przyjaciół w danym kraju. Te artykuliki można streścić w kilku słowa: nie wyjeżdżaj! Okradną Cię, wykorzystają, porwą, sterroryzują, zgwałcą, nie wrócisz do domu. Zostań w domu, jest jak jest, ale przynajmniej bezpiecznie.
Czytając takie bzdety nóż się w kieszeni otwiera. Nie uważa, żeby te opowieści były wyssane z palca. Jest mnóstwo ludzi, którzy żerują na naiwności. Aczkolwiek nie wyobrażam sobie jak można chcieć się osiedlić w jakimś krajów bez znajomości języka, realiów tam panujących! Odrobinę wyobraźni. Wysiada sobie taki Brzęczyszczykiewicz bądź inny Szczypczyński na lotnisku, a nie be, ani me w danym języku i co? Jak się dogada? Po angielsku! A jakże, w XXI wieku wszyscy mówią po angielsku. metoda może zadziałać przy poszukiwaniu hostelu, w knajpie i tyle. W spożywczaku, banku, przy oglądaniu mieszkania czy rozmowie kwalifikacyjnej już nie. Mam za sobą kilka rozmów o pracę, francuskim posługuję biegle, a raz usłyszałam, że z pracy nici, ponieważ mówię z akcentem! Cała Europa posługuję się w jakimś tam stopniu angielskim, ale w celach turystycznych.
Delikwent bez wyobraźni i rozumu jest sobie sam winien, że wpakował się w tarapaty. Czego oczekiwał? Powitania z kwiatami i miliona ofert?! Wolne żarty. Często gęsto zniewalanie Polaków ma miejsce na Wyspach wg tych artykułów. Blisko, bilety niedrogie, angielski chyba się każdemu obił o uszy. Tyle, że dukać na lekcjach czy wycieczce, to nie to samo, co rozmawiać w jakimś języku! Po raz kolejny pytam- na co te barany liczyły?!
Kolejnym dramatem życiowych nieboraków jest niskie wynagrodzenie. A jakie ma być? Odezwać się toto nie potrafi, to i się nie poskarży, no i wszędzie znajdą się perełki, twierdzące, że ludzie ze Wschodu to podludzie, więc powinni dziękować, że w ogóle mają wypłatę. Miałam wątpliwą przyjemność pracowania dla takiej perełki przez dwa miesiące. Ale o tym innym razem.
Reasumując, człowiek jest kowalem własnego losu. Ludzie, o których mowa w tych artykułach są sami sobie winni.Mnóstwo ludzi wyjeżdża za chlebem, za lepszym życiem. Jedni robią to z głową i wychodzą na tym bardzo dobrze, inni są mniej rozsądni i kończą na ulicy. Natomiast dziennikarze pokazują tylko jedną stronę medalu, rysując obraz zgniłego Zachodu. Jakoś trzeba powstrzymać falę emigracji, bo nie będzie miał już kto robić na wielkich naszego małego państwa. Naiwnie wierzyłam, że era propagandy minęła wraz z komunizmem. Aż się odechciewa myśleć o ewentualnym powrocie.

sobota, 30 listopada 2013

Pełnoobjawowa histeria, czyli bycie matką

W pewnym momencie życia kobieta wariuje. Zupełnie zmienia się jej system wartości. Nagle coś w brzuchu (zygota, płód, alien, ziarenko, dzidziuś etc, wedle upodobania) jest najważniejsze. Zaczyna się 9 miesięcy paniki i pełnoobjawowej histerii. A bo się nie rusza, a bo się źle ułożyło, a tego jeść nie wolno, bo może zaszkodzić, a bo milion innych rzeczy. Rok temu dowiedziałam się o ciąży przyjaciółki- Beaty B. Obserwowałam ją z zainteresowaniem i ciekawością. Kilka razy nawet odczułam skutek ciążowych humorków. Wracając do głównej bohaterki mojego wywodu. Moja kochana Becia, która swojego czasu miała kaloryfer na brzuchu stała się ciężarówką. Gadała tylko o maleństwie. W przebłyskach świadomości wspominała o wielkiej miłości- ojcu aliena. Jako egoistka z pierwszej ligi łapałam się za głowę. No bo przecież ten kaloryfer poszedł w zapomnienie! Ale nic to. Przyglądałam się z nadal z bezpiecznej odległości i podziwiałam ogrom matczynych uczuć, który na nią spłyną.
Po 9 miesiącach z małym hakiem przyszedł czas na poród. Wtedy się zaczęło. Zachwytów nie było końca. Chociaż dla mnie było to stworzenie raczej czerwone i pomarszczone, z grzeczności przytakiwałam.
Później naczytałam się miliona jej wpisów o diecie mamy karmiącej. Wybałuszyłam oczy. Nie dość, że była chodzącym inkubatorem przez 9 miesięcy, to po porodzie jeszcze musi uważać na jedzenie, bo niewdzięcznik będzie wył. Jej potrzeby są na szarym końcu, a wielkim sukcesem jest zjedzenie śniadania. Podobne zachowanie obserwuję u swojej rodzicielki. Wszystko jest ważniejsze- prasowanie, zakupy, sprzątanie i Bóg wie, co jeszcze. Wg mojej mamy to instynkt macierzyński. Wg mnie idiotyzm. Gdzie tu logika? Matka jest najważniejsza na świecie dla swojego dziecka. Jeśli stawia siebie na szarym końcu, to znaczy, że nie dba o siebie, a to znaczy, że nastąpi zbyt szybkie zużycie materiału.
Pewnie kiedyś i mnie dotknie przedziwne zjawisko instynktu macierzyńskiego, ale mam nadzieję, że zachowam odrobinę zdrowego egoizmu. Każdy potrzebuję czasu dla siebie. Na litość koszule męża mogą poczekać, a równie dobrze może sam wyprasować. Ostatnio moja mama skarżyła się, że jest zmęczona, nie ma na nic czasu, a tu by trzeba było chociażby firanki zmienić. Pytam po co? Bo święta idą? Niech wiszą te firanki, nikt nie będzie ich oglądał pod lupą. nie wyobrażam sobie, że wszystkie moje potrzeby schodzą na boczny tor. Po pierwsze jedzenie! Jak można zapomnieć o posiłku. Podstawowa rzecz. Świat się nie zawali jak coś poczeka 10 minut. A może nie nadaję się na matkę albo za bardzo się zfrancuziłam?
Wracając do Beatki. Jej maleństwu stuknęły 3 miesiące. Pomarszczony, czerwony alien zamienia się w pięknego bobasa. Śmieję się, macha łapciami i robi dzikie miny. Jak już pewnie wywnioskowałeś/aś, nie lubię dzieci, nie odczuwam potrzeby ich posiadania (na obecną chwilę) i nie podzielam zachwytu nad noworodkami. Tym bardziej dziwię się samej sobie, że oglądam zdjęcia małej z przyjemnością, podziwiam jak bardzo się zmienia z każdą fotką. Mam nadzieję, że za niecały miesiąc pogadam z nią po raz pierwszy i bardzo się cieszę na tę myśl.
Patrząc z perspektywy czasu stwierdzam, że moja przyjaciółka jest cholernie dobrą mamą. Nie przestraszyła się odpowiedzialności, a wzięła się z życiem za bary i daje rade. Przy wychowaniu małej odwali kawał dobrej roboty, co skutecznie będę jej utrudniać, wykradając jej księżniczkę na dzikie eskapady!

PS Wiem, wiem. Kiedyś też będę histeryzować i się zachwycać ;)

środa, 27 listopada 2013

Gdy telefon milczy, a herbata u babci jest świętem

Czasem w momentach nostalgii mam wrażenie, że porwałam się z motyką na słońce. Nie przemyślałam dokładnie podjętej decyzji, a każda kolejna jest coraz gorsza. W tym momencie wkracza niepokój, strach o dzień jutrzejszy. Niby gdzieś majaczy opcja pracy, niby oszczędności są, ale pojawia się pytanie "co będzie jak...". Rzekomo pieniądze szczęścia nie dają, ale jednak są użyteczne. Pomijając morze potrzeb materialnych, są też potrzeby emocjonalne. Zdecydowałam się na życie w samotności, tymczasem tam daleko za górami i lasami zostawiłam przyjaciół, znajomych, rodzinę. Ludzi, którzy tworzyli moje życie przez lata. Teraz ich w nim nie ma. Pojawiają się, rozmawiamy. Jednak bardzo brakuje mi ich w codzienności. Mogę zapomnieć o znienawidzonym przez wielu rodzinnym obiedzie, o zakupach z mamą, o plotach z koleżankami, poważnych dyskusjach z przyjaciółmi, o herbacie u babci. "Wpadłam, bo byłam blisko". Nie używam tego zdania.
Wizyta w rodzinnych stronach jest świętem, dokładnie zaplanowanym wydarzeniem, na które czekam z niecierpliwością. Zwykłe codzienne wydarzenia, o których wspominałam wyżej są magiczne, wspominane przez długie miesiące.
Człowiek jest wybitnie dziwnym zwierzęciem. Zawsze chce tego czego akurat nie ma. Gdy byłam w domu chciałam się z niego wyrwać, gdy studiowałam chciałam to rzucić w diabły, gdy byłam w Polsce, chciałam wyjechać. No to mam, co chciałam. Mogę sobie pogratulować.

piątek, 22 listopada 2013

Ofiara

Kap, kap, kap. Ciągłe, cichutkie kap, kap, kap. Ciepła strużka spływająca po dłoni, kolejna po szyi. Cisza, odór rozkładającego się szczura i smak krwi w ustach. Z przymkniętych oczu ciekły łzy. Próbowała je otworzyć, ale powieki były zbyt ciężkie by je unieść. Nie czuła nic oprócz zmęczenia. Była zmęczona własnym istnieniem. Chciała już pójść w ciemność. Otulić się nią, zasnąć, zamienić się w kamień i nie czuć. Wyłączyć emocje. Jej serce płonęło, gorąca krew paliła ciało od wewnątrz. Musiała się pozbyć tego bólu. Tylko jak? Czar nie zadział, szczur nie wystarczył. Znaki malowane krwią nie zapłonęły. Dość. Wystarczy. Sięgnęła po długi nóż. Trzymała go chwilę w dłoniach. Oglądała go z każdej strony. Ścisnęła rękojeść i pchnęła. Nie bolało. Zamiast tego zalała ją ulga. Ale to nie był koniec. Powoli piłowała żebra. Słyszała trzask własnych kości. Znaki zaczynały delikatnie iskrzyć. To była dobra decyzja. Była zadowolona z siebie. Wykrawała sobie serce. Nie przerażało jej to, raczej bawiło. Gdy skończyła spory płat skóry i mięśni klapnął na podłogę. Wyszarpnęła żebra i delikatnie wyjęła serce. Ból zniknął. Wszystko zniknęło. Nie czuła, wreszcie jej marzenia się spełniły. Położyła serce w środku kręgu. Symbole zapłonęły. Buchał z nich ogień wysoki na metr. Płomienie dotknęły jej włosów, ubrania. Weszła w okrąg i tańczyła w ogniu. Płonęła. Bawiło ją to. Śmiała się, gdy topiła się jej śliczna twarz. Spod zwisających resztek policzków wyzierały bielutkie kości. Dotykała ich. Były gładkie i delikatne. Jak ona kiedyś. Resztki ciała uderzały z plaskiem o posadzkę. W kącie pomieszczenia zauważyła ją. Swoją bratnią duszę. Jej anioła stróża. Zimną kobietę, która towarzyszyła jej przez całe życie. Chroniła ją i doradzała. To właśnie ona podpowiedziała jej jak pozbyć się bólu. Tak, ta kobieta była jej aniołem, strażnikiem i powiernikiem sekretów. Teraz stała w kącie i spoglądała na nią pół przymkniętymi oczami. Chłonęła atmosferę pomieszczenia. Podobało jej się to wszystko. Chwiejnym krokiem podeszła do kręgu, pogłaskała kości policzkowe trupa. Tak, ta dziewczyna była już trupem, żyła, bo ona tego chciała. Serce wciąż biło. Demon schylił się po nie, przyjrzał dokładnie. Wyglądało apetycznie, było zdecydowani lepszym kąskiem niż śmierdzący szczur. Wgryzła się w nie. Krew skapywała z jej brody. Oderwała kawałek. Przeżuwała go, delektując się smakiem. Gdy była człowiekiem nie przepadała za mięsem, jednak serce złożone w ofierze, to nie mięso. To dar, którego nie powinno się odrzucać. Jedak nie smakowało jej. Rzuciła je z obrzydzeniem. Uderzyło o podłogę, rozbryzgując się na kawałki. Zaczęła po nich skakać. Bose stopy rozgniatały miękkie serce, które wciskało się między palce. W tej samej chwili resztki dziewczyny rozsypały się, symbole zgasły. Została sama z ciszą. Spojrzała w dół. Z daru pozostała miazga, oblepiająca jej stopy. Uśmiechnęła się i rozpłynęła w powietrzu.

Otworzyła oczy. Serce waliło jakby chciało wyrwać się z piersi. Pot oblepiał całe ciało. Po kilku głębokich oddechach zorientowała się, że była w łóżku. Obok spał pies, a jego nie było. Chwila refleksji... Pokłócili się, wyszedł trzaskając drzwiami. Ale o co poszło? Nie pamiętała. Pamiętała natomiast jak bardzo ją zranił swoim krzykiem, pamiętała ból nadgarstków i wykręconych rąk.
Lekko otumaniona wstała z łóżka, zapaliła światło. Skuliła się na kanapie i zaczęła sobie przypominać każde słowo, każdy gest z tamtego wieczoru. 

środa, 20 listopada 2013

Przykrótka spódniczka

-Ma cherie! 4 musujące, 2 monako, 3 kiry, a jak skończysz to zanieś do siódemki 3 exotiques.
-Ale najpierw zrób mi koktajl bezalkoholowy! Tylko migiem.
-Ma petite, nalej mi jeszcze dwa piwa.
Jedna ręka robi koktajl, druga nalewa syrop do monako, noga otwiera lodówkę, a w między czasie głowa przyjmuje kolejne miliony zamówień. Godzina 20.00- 21.00 godzina największego tłoku. Czas biegania, zamętu, rozlewania i tłuczenia. Jej ulubiony moment wieczoru, w którym czas umyka jak oszalały i nie może się zatrzymać. Ta presja dodaje sił i skrzydeł. Za barem każdy ruch musi być... idealny? nie, zdecydowanie nie. Musi być efektywny. Raz, dwa taca gotowa i można sunąć przez salę z pięknym uśmiechem. Otóż to. Sunąć, między klientami się nie biega z roztrzepaną miną.
Jej zmiana już dawno się skończyła. Od godziny powinna być w domu. Zamiast tego wycierała szklanki, gawędzący z jakimś Arabem. Od kilku godzin rozmawiali o polityce, miłości, pracy i religii. Dyskusje nad barem potrafią być niesamowite.
-Dlaczego akurat tutaj? Przecież panienka wie, co mówi się o dziewczynach ze wschodu. Ma panienka niezłe nogi, ładny uśmiech i za krótką spódniczkę. Można by pomyśleć...
-Nie, proszę pana, ja nie z tych. Co do spódniczki, proszę mi wierzyć, w spodniach pracowałoby mi się wiele wygodniej. Ale czarna mini to wymóg odgórny.
-Ale dlaczego Francja? Nie można być kelnerką czy barmanką w Rumunii?
-W Polsce. Jestem Polką, nie Rumunką. Można, w dużym mieście można nawet dobrze zarobić. Jednak Francja, to ojczyzna, którą sama sobie wybrałam. Nie dla pieniędzy, a dla kultury, sposobu życia i mentalności.
Zamilkli. Trawił jej słowa. Zastanawiał się, co odpowiedzieć. Z głośników sączyła się delikatna muzyka zakłócana brzękiem szkła. Arab zapatrzył się w swój kieliszek czerwonego wina. A ona uśmiechała się do swoich myśli. Skończyła wycierać szklanki, złożyła ściereczkę i pożegnała się ze wszystkimi. Założyła kurtkę i wyszła z restauracji. Chłodne powietrze uderzyło ją w twarz. Po kilku krokach zniknęła w ciemności ulicy. Zostawiła za sobą rozświetlony bar, który był jeszcze pełen ludzi. W zupełnej ciszy słychać było tylko stukot jej obcasów. .
Jeszcze nie przekręciła klucza w drzwiach, a już usłyszała szczekanie. Toutou o mało nie przewrócił jej na schodach, skacząc na nią swoim wielkim cielskiem. On już dawno zasnął na kanapie. Po cichutku wyszła z psem przed dom. Zaczynało padać, lekka mżawka przyprawiała ją o dreszcze. Po chwili zawołała psa i wróciła do domu. Zsunęła z siebie ubranie i weszła pod koc. Zasnęła niemalże natychmiast wtulona w jego ramiona.

wtorek, 19 listopada 2013

Dzika barmanka

Deszcz delikatnie stukał w okna, krople spływały powoli po szybie. W barze panował półmrok. Kilku klientów pochylało się nad gazetami. To było ponure popołudnie. Nikt nie zapamiętałby tego dnia, gdyby nie pojawienie się nowej. Za barem stała niewysoka brunetka. Z zakłopotaną miną wpatrywała się w menu, starając je zapamiętać. Cieszyła się z małego ruchu, nie czuła się pewnie za barem. No i ten nieszczęsny akcent. Ledwo otworzyła usta, a już wszyscy wiedzieli, że pochodzi ze wschodu. Nie chciała za dużo rozmawiać z klientami, wszystko czego jej brakowało to łatki dziewczyny ze wschodu. Z  rozmyślań wyrwał ją starszy pan w okularach. Chciał się czegoś dowiedzieć o niej. Dopytywał kim jest, skąd, a czy na długo zostaje. Po krótkiej rozmowie pożegnał się i wyszedł. Jeszcze tego samego wieczoru zjawiło się kliku stałych klientów w rożnym wieku. Wszyscy chcieli zobaczyć tę nową, zamienić z nią kilka słów.
Okazało się, że od lat nie było zmian w kadrze, więc nowa barmanka była niemałą atrakcją, a do tego jeszcze była Słowianką. Średnio cywilizowaną, żeby nie powiedzieć dziką dziewczyną ze wschodu.
Dziewczyna rozmawiała z nimi zupełnie normalnie, tak jak ze znajomymi. Szczerze i z prawdziwym uśmiechem.

Nie chciałam, żeby mnie polubili, nie udawałam. Rozbrajałam ich swoją szczerością, gdy pytałam w jakim kuflu powinnam podać piwo, a w jakim kieliszku koniak. Byłam sobą od pierwszego słowa i chyba tym ich ujęłam. Następnego dnia stała klientela urządziła własne zawody. Polegały one na zapamiętaniu mojego imienia, rozbawieniu mnie. Zyskałam przyjaciół zupełnie niechcący. Dzięki nim jakoś przetrwałam swoją pierwszą samodzielną zmianę.