wtorek, 28 stycznia 2014

Hipopotamem być!

Spędzając bardzo ambitne popołudnie na nic nie robieniu natknęłam się n artykuł, dotyczący nowej kolekcji Mango- Violeta, kolekcji plus size. Autorka bardzo negatywnie wypowiadała się o ubraniach z tej kolekcji. Ale nie to zwróciło moją uwagę. Zaintrygowała mnie rozmiarówka, plus size >38... serio? w dodatku ubrania prezetuje Robyn Lawley, która wg mnie na plus size ni wygląda. Jednak postanowiłam poszperać. Jeden artykuł nie jest wystarczającym źródłem wiedzy.
Na pierwszy ogień poszła strona Mango. Faktycznie. Rozmiary zaczynają się od 40, natomiast "normalna" kolekcja zaczyna się od rozmiaru 32. Następnie sprawdziłam, co ciekawego można przeczytać o pięknej Robyn. Modelka ma 182cm wzrostu i waży około 75 kg (na jednych stronach piszą 70, na innych 74, a na jeszcze innych 78). A to oznacza, że jej BMI wynosi około 22, czyli w normie. Ma figurę zdrowej kobiety, a nie plus size! Co za idiota wymyślił współczesny kanon piękna?! Wg Vogue'a Anja Rubik jest 3 najlepszą modelką świata. Każdy wie jak Anja wygląda. Przy wzroście 179cm waży około 50 kg, jej BMI wynosi około 16, a to oznacza nie niedowagę, a wychudzenie.
Dlaczego dajemy tak sobą manipulować? Dlaczego jakaś bana zmanierowanych bogaczy rości sobie prawo wpędzania milinów kobiet w kompleksy? Rozumiem, że łatwiej szyję się ubrania na wychudzone kobiety. Takie są standardy świata mody, a te chwiejące się na wietrze modelki zarabiają fortunę. Nie ma nic za darmo. Jednak większość kobiet z tym światem łączą zakupy w galerii handlowej, więc dlaczego muszą odpowiadać pomysłom jakiegoś bęcwała bez wyobraźni?
Naprawdę ta kobieta jest plus size wg Was?
Nazwanie jakiegoś rozmiaru plus size nie jest obraźliwe. Ot, nazwanie rzeczy po imieniu. Pod warunkiem, że znamy znaczenie tego słowa, bo jednak 40 czy 42 to rozmiary przeciętnych kobiet.

Pędzę wypić dietetyczny koktajl, a później na trening. Do wakacji muszę się przecież dorobić niedowagi.

czwartek, 23 stycznia 2014

wrócę trochę później

Mieszkanie wysprzątane, zakupy zrobione, ciasto upieczone. Siedzę sobie przed tv i czekam aż mój ukochany wróci z pracy. Bimbim- sms. "Kochanie, wrócę trochę później". Myślę sobie jaki on kochany, nadgodziny wziął (ostatnio mieliśmy rozmowę o finansach). Pewnie przyjdzie za jakieś 2 godziny, głodny i zmarznięty. Jak ta głupia szykuję kolację, żeby czekała na niego. Mija 3 godziny, a tu cisza. No nic tylko mi chłopa porwali. Piszę miło i grzecznie "gdzieś ty?" w odpowiedzi cisza. Gdy wreszcie łaskawie odpisał okazało się, że siedzi u swojego szefa. Cholera, coś się stało. Koło 23.00 zaczynam byc już wybitnie zaniepokojona i zdenerwowana. Godzinę później dostaję wiadomość "siadamy właśnie do apero*" I w tym momencie szlag mnie jasny trafił, wyszłam z siebie i stanęłam obok. Kto o 24.00 siada do chlania?! Mogłabym zrozumieć gdyby o północy zadzwonił pijany w sztok. Mogłabym wtedy mieć nadzieję, że niedługo przywlecze się do domu. A jak ta banda d encules** dopiero zaczyna degustacje alkoholi wszelakich, to nie chcę myśleć kiedy wróci. Delikatnie mówiąc, zdenerwował mnie.
Dziś jest mniej klimatycznie, al przy najmniej jest to relacja na żywo!

* czysto teoretycznie niewielka ilość % przed posiłkiem. W praktyce każda pora i każda ilość jest dobra.
** wulgaryzm ciężkiego kalibru, pokusiłabym się o przetłumaczenie jako "pierdolony w dupę"

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Engagée volontaire mlle Petite Polonaise! À vos ordres, mon amour!

Przez zamknięte okiennice wpadało słabe światło księżyca, lekko rozjaśniając mrok. Słyszała bicie jego serca. Pracowała zdecydowanie za szybko, jej głowa podnosiła się wraz z jego klatką piersiową. Oddychał nierównomiernie, wręcz dyszał. Znowu miał koszmary. Ona nie spała od jakiegoś czasu, głaskała go uspokajająco. Wtulała się w niego, chcąc dać mu jak najwięcej poczucia bezpieczeństwa... W ciszy było słychać tylko jego oddech. Zastanawiała się o czym śni. Czasem pomrukiwał, mówił, a nawet krzyczał. Z tych pojedynczych słów wynikało, że był gdzieś daleko i na pewno w mundurze z bronią w ręce. Chciała mu pomóc, ale nie potrafiła. Mogła przy nim być. To wszystko.
Czekając aż się obudzi, zastanawiała się czy jest oby na pewno świadoma na jakie życie się decyduje. Pełne emocji, nerwów, ciągłego zmagania się z przeszłością. Łatwo to powiedzieć, ale taka codzienność potrafi być przytłaczająca. Minęło tyle czasu, a jednak dawne nawyki pozostały. Nigdy nic nie było wystarczająco dobrze zrobione, zawsze mogła się bardziej postarać, prawie zawsze ją obserwował, oceniał. Momentami to było nie do wytrzymania. Miała własną Legię, prywatne szkolenie rodem z Aubagne, a momentami nawet z Djibouti. Oczywiście nie pod względem fizycznym (chociaż kiedyś coś wspominał o wspólnym bieganiu czy ćwiczeniach- o zgrozo!), a psychicznym. Jak prawdziwy legionista oddała mu wszystko, postawiła na jedną kartę.
Można się pokusić o stwierdzenie, że jej wersja Legii była nawet gorsza niż ta oryginalna. Jej kontrakt nie skończy się za 5 lat, nie zabierze manatków i nie powie "mam dość". Poza tym o awansie raczej mogła zapomnieć, zawsze będzie niższa rangą od niego. Miała jedną, jedyną broń, której on nie miał. Serce na dłoni. Powoli uczyła się jak go rozbroić swoją miłością.
Wykrzyczał przez sen jakiś rozkaz, chciała go obudzić. Zadział refleks i wpojona zasada "jeśli śpisz, jesteś martwy". Obrócił ją plecami do siebie, wygiął ręce i przycisnął do ściany. Czuła się jak szmaciana, bezbronna lalka. Gdy się ocknął puścił ją, zaczął przepraszać. Nie musiał, nie miał za co. Przytuliła go nagich piersi, głaskała po głowie i szeptała uspokajająco.
Rankiem wszystkie zmory nocy zniknęły. Jak zwykle obudziła się pierwsza. Wstała najciszej jak potrafiła. Wciągnęła na siebie jego bluzę i na placach poszła do kuchni. Po drodze potknęła się o strzelbę czy inny karabin. Zgarnęła z blatu noże i rzuciła na półkę. Zaparzając kawę marudziła pod nosem ileż razy można powtarzać, że nie trzyma się broni na stole (przynajmniej nie w jej kuchni). Po kilku minutach i on się obudził. Wyszedł z sypialni i zobaczył jak krzątała się po kuchni w jego wojskowej bluzie. Tylko w bluzie. Uśmiechnął się od ucha do ucha. Bez słowa podszedł do niej i przerzucił ją sobie przez ramię. Po kilku sekundach zniknęli w sypialni, zostawiając parującą kawę na kuchennym blacie.

piątek, 17 stycznia 2014

Kochana Polsko, desolee, mais je prefere la France

Z powodu wizyty w Polsce zapadła chwilowa cisza. Wydarzyło się wiele. Zbyt wiele, żeby wszystko opowiedzieć dokładnie, więc będzie skrótowo i ogólnie

Rzekomo zmieniam chłopaków jak rękawiczki, przywiązuję ich do siebie, po czym bezlitośnie przerzucam się na inny obiekt westchnień. Czy tak jest? Wg mnie nie do końca. Wg moich znajomych jak najbardziej i zasługuję na miano suki. Tylko kto to jest? Kobieta interesowna, wygodna, rozkochująca, porzucająca. Jednym słowem femme fatale.

Spotkałam wielu dawno niewidzianych przyjaciół i znajomych. Najbardziej zapadła mi w pamięć krytyka, agresja, chęć pokazania "jestem lepsza od Ciebie" (ach ta kobieca zawiść). No i oczywiście niemalże każdy wiedział lepiej jak powinnam organizować sobie życie.

Przekonałam się na własnej skórze, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Nie będę rozpisywać się o szczegółach sytuacji w domu. Powiem tyle: jest niespotykana, ale wg mnie jak najbardziej pozytywna. Niektórzy członkowie rodziny mają z nią problem i skutecznie psuli rodzinną atmosferę. Udało się, jednak po wielkich emocjach przyszedł walec i wyrównał.
O pozytywach będzie następnym razem gdy opadnie żal