czwartek, 5 lutego 2015

"taki mamy klimat"

Wrzask budzika zerwał wszystkich na nogi. Karaluchy rozpierzchły się, gdy tylko zapalili światło. Stare mieszkanie w bloku z płyty nie było ani duże, ani ładne, ani wygodne, ale jednak dawało dach nad głową. Jakoś dało się żyć. Co prawda zimą trzeba było ubierać się na cebulkę, po wodę chodzić do studni, natomiast w lodówce zwykle hulał wiatr.
Rano cała rodzina ubierała się w pośpiechu, razem jedli śniadanie- chleb z masłem i cukrem, do tego herbata. Jakoś ten posiłek musiał wystarczyć na cały dzień. Dzieci nie załapały się na darmowe obiady w szkole (dochód na członka rodziny przekroczył limit o 8 zł), a rodzice nawet nie myśleli o jedzeni w pracy.
Nie, nie była to żadna patologiczna rodzina. Nie potrafili kombinować, załatwiać i tyle. Ona pracowała w sklepie odzieżowym, a on w ochronie. Oboje na umowach śmieciowych zarabiali po kilka złotych na godzinę, Mieli dwójkę dzieci- zbędny luksus.
Dzieciaki po powrocie do domu zjadały resztki kolacji z poprzedniego dnia i czekały na rodziców. Ojciec pracował na zmiany, starał się brać nadgodziny, więc rzadko bywał w domu. Z kolei matka wracała koło 20 i zajmowała się domowymi obowiązkami. Najpierw kolacja, bo przecież wszyscy byli głodni po całym dniu. Podstawą ich diety były ziemniaki i makaron, a do tego, to co udało się dostać na promocjach (zwykle już po terminie przydatności). Tamtego wieczoru był to makaron ze śmietaną i żółtym serem. Pycha! Dzieciaki zajadały aż im się uszy trzęsły. Ich mama wiedziała, że są niedożywione. Nie chodziły głodne, ale jednak dziecko potrzebuję czegoś więcej niż kartofli, makaronu, marchewki i śmietany. Czasem kupowała mielonkę czy najtańsze parówki, ale przecież wiedziała, że koło mięsa to nawet nie leżało. Jakoś musieli sobie radzić. Więc oszczędzali na wszystkim. Grzali tylko w czasie największych mrozów, a że woda droga, a studnia była kilka metrów od bloku, no to co za problem przynieść kilka wiader? Zawsze parę złotych do przodu.
Do robactwa już się przyzwyczaili. Rozpanoszyło się po całym osiedlu, spółdzielnia nawet nie kiwnęła palcem, żeby się tego pozbyć. Dezynfekcje pojedynczych mieszkań, sprzątanie i środki owadobójcze nic nie dawały. Trzeba było zaakceptować nowych lokatorów i tyle. Tak sobie JAKOŚ żyła ta rodzina jak i wiele innych.

Ta historia nie jest zmyślona. Tak egzystuje wielu ludzi. I to w Polsce, w Unii Europejskiej! Ja się pytam jak to możliwe?! Kto na to pozwala?! Kto wymyśla przepisy, które na to pozwalają?! Kto jest za to odpowiedzialny?!
Odpowiedzialnym za to powinno odebrać się wszelkie przywileje, dać 6 zł na godzinę i czekać jak nagle, magicznie i szybko pozmieniały by się przepisy.

Ja wiem, że ktoś powie "sami są sobie winni. Trzeba było kończyć studia i nie robić dzieci". A to niby dlaczego? Tylko ludzie po studiach (i to ścisłych) mają prawo pracować na godnych warunkach, a dzieci to jakiś wielki luksus, na który stać tylko elitę? A może powinni zbierać szczaw i mirabelki na zapas i je mrozić, żeby zaoszczędzić na jedzeniu?
Przepraszam, zapomniałam. Przecież jest jedno, logiczne wytłumaczenie "taki mamy klimat"


Czekam na REWOLUCJĘ!

1 komentarz:

  1. Witaj!
    piszę do Ciebie, ponieważ od marca 2015 roku startuję z projektem swan, czyli grupową walką o zdrowie, piękną sylwetkę, poprawę wizerunku. Chciałam Cię zaprosić do projektu - możesz mnie szukać na facebooku - Swan Łabędzica lub na blogu projekt-swan.blog.pl
    do zobaczenia!:)
    -Kasia (Swan)

    OdpowiedzUsuń