Huk strzałów z karabinów, krzyk i
płacz. Tylko tyle słyszała. Ktoś ją popchnął, dziecko, które
trzymało ją za rękę zniknęło gdzieś w tłumie. Jakiś starszy
człowiek klęknął i zaczął się modlić. Nie zdążył nawet
powiedzieć jednej Zdrowaśki, stratowali go.
Tłum ludzi wszedł do małego
drewnianego domku. Wokół panowała ciemność, jedynie księżyc
oświetlał przerażone twarze uciekinierów. Bała się, nie
wiedziała co ma robić, co się stanie z nią i jej dziećmi.
Miliony myśli biły się w głowie kobiety. Przecież była taka
młoda i szczęśliwa, czemu to wszystko musiało się stać?! Lecz
nie było czasu na tego typu przemyślenia. Trzeba było walczyć o
życie własne… i nie tylko. Ale jak? Co robić? Uciekać nie ma
gdzie, a schować się mogła jedynie w tłumie ludzi. Sekundy
wydawały się wiecznością, cisza wrzeszcząca wprost do uszu
ogłuszała wszystkie zmysły. Czuła się jak otępiała. Z jednej
strony chciała żyć, przetrwać to wszystko, a z drugiej była
niczym posąg patrzący na wszystko z obojętnością. Które z tych
uczuć brało górę w jej sercu? Nie wiem. Lecz oczywisty jest fakt,
iż pewne 3 małe istotki nie pozwalały kobiecie zastygnąć i
czekać.
Ciarki przechodziły jej po plecach,
jedynie chłód otulał ciało. Drżące ręce kurczliwie trzymały
dzieci, które przy niej pozostały. W ten po polanie otaczającej
piwnicę, w której się skryli rozległy się krzyki Niemców. Czuła
wobec nich ogromną złość i niechęć, wręcz nie cierpiała ich.
Nagle dało się słyszeć pierwsze
strzały. Wzdrygnęła się, ktoś chciał krzyknąć, ale zatkano mu
usta. Zrobiła to samo swojemu kilku miesięcznemu dziecku z uszkami,
żeby się nie bało huku. Cofała się w głąb piwnicy. Chciała
znaleźć się najciemniejszym kącie, najdalej jak to było możliwe.
Miała również nadzieje odnaleźć wśród ludzi swoją najstarszą
pociechę. Tłum nie dawał jej się ruszyć, popychał ją w stronę
wyjścia. Kilka łez spłynęło po bladym policzku i jedynie jedna
myśl kołatała w głowie- „Umrzemy tu….Nie! Nie pozwolę na to!
Nie zginiemy w tej ponurej klitce.” Do serca kobiety wpłynęła
odwaga jakiej jeszcze nigdy nie czuła. Z całej siły przepychała
się w głąb pomieszczenia. Potknęła się. Na podłodze leżał
obraz Matki Bożej. Bez namysłu podniosła go i przytuliła do
siebie. Szła dalej rozglądając się za swym dzieckiem, spostrzegła
je kilka kroków od siebie. Łkało cichutko czekając na śmierć.
Po kilku minutach przecisnęła się do niego i przytuliła je.
Na zewnątrz było już wielu
żołnierzy, krzyczeli do siebie, strzelali nie wiadomo gdzie. Nagle
któryś z nich wrzasnął łamaną polszczyzną, aby wyszli, a
wówczas oszczędzą ich. Nikt się nie odezwał, nie poruszył, bo i
nikt w to nie wierzył. Jeden rosły mężczyzna zwrócił uwagę na
młodą, całkiem ładną kobietę, która stała pod ścianą z 3
dzieci i obrazem Matki Boskiej w ręce. „…Przecież jej nic nie
zrobią. Nawet oni muszą mieć sumienie. A to może nas wszystkich
ocalić”. Szepnął coś do drugiego, a on do trzeciego, aż
wszyscy się dowiedzieli co przyszło do głowy tamtemu człowiekowi.
Ktoś powiedział jej stanowczym tonem do ucha, żeby wyszła przed
piwnice z dziećmi i Matulą, bo przecież nic nie zrobią matce z
dziećmi. Ona nie mogła w to uwierzyć. Nie! Po prostu nie! Ten
pomysł był chory! Niech sobie sami idą pertraktować z potworami.
Przez dobre kilka minut walczyła z
rękoma które wypychały ją na zewnątrz. Nie dała rady. Nagle
znalazła się sama przed kilkunastoma żołnierzami uzbrojonych w
karabiny. Ona miała ze sobą dzieci i Matkę Bożą. Całe ciało
dygotało ze strachu, w gardle wiązł głos, a do oczu płynęły
łzy. „Nie! Nie będę się przed nimi poniżać, Nie pokaże im,
że się boję…Matulu pomóż mi”.
Coś mówili po niemiecku, śmiali się,
kpili. Jeden z nich zapytał ją czy wszystkie polskie dziwki
wyglądają tak żałośnie. Nie dopowiedziała. Duma, ambicja i
honor walczyły w niej
z rozsądkiem.
Huk. Krew. Mała rączka puściła jej
dłoń. Najstarsze z jej pociech leżało już martwe na ziemi.
Zaczęła krzyczeć i płakać. Ale musiała pamiętać, że ma
jeszcze dwójkę maluchów. Osłaniała je sobą, ale cóż ona mogła
naprzeciwko wielkich facetów z karabinami. Kolejny strzał. Straciła
kolejne dziecko. Jej serce pękało powoli i przepełniało się
krwawymi łzami.
Kolejny strzał, nie miała już nikogo
na świecie została sam z trupem swojego maleństwa na rękach.
Czekała na swój koniec. Niestety nie nadszedł szybko. Kula
przestrzeliła obraz Matki, który miała przy sobie i zraniła ją
śmiertelnie. Upadła. Leżała w karmazynowej kałuży obok swoich
dzieci. Serce jeszcze biło, ale jej już tam nie było. Zastygła
niczym „posag, w którym ciągle drzemie siła”.
W stronę piwnicy Niemcy wystrzelili
kilka salw pocisków i odeszli.
Serce tamtej kobiety pękło, przestało
bić…na długie lata. Lecz teraz bije znów. Z jedną małą
różnicą- nie płynie już przez nie krew, a nadzieja, którą
przynosimy przed obraz Matki Bożej Niezawodnej
Nadziei.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz