czwartek, 4 sierpnia 2016

Byłam zakochana w socjopacie

Dzisiejszy post dedykuję kobietom, które tkwią w toksycznych związkach.

Jakieś cztery lata temu myślałam, że spotkało mnie ogromne szczęście. Na mojej drodze stanął wysoki, umięśniony brunet. Wpadłam jak śliwka w kompot, nazywałam go mon rêve, moim snem. Nie mieściło mi się w głowie jak TAKI facet mógł się zainteresować mną- grubą i biedną dziewczyną ze wschodu.
Było pięknie. Zapraszał mnie do restauracji, na imprezy, był czuły i opiekuńczy. wykreował się na idealnego mężczyznę, który padł ofiarą wojny, ludzkiej zawiści i systemu. Rzekomo nie potrafił się odnaleźć w życiu cywila. Włączyła mi się opcja "Matka Teresa". On taki biedny, nierozumiany przez świat, pomogę mu, on potrzebuje miłości i rodzinnego ciepła. razem zwyciężymy wszystko.

Po kilku miesiącach nadszedł czas powrotu do Polski. Nakłonił mnie, żebym została i z nim zamieszkała. Mój sen trwał nadal. Wiedziałam, ze mój książę z bajki ma wady. Pił, był nerwowy, czasem kłamał. Ale przecież wojna zostawia ślady w psychice, to normalne. Ja mu pomogę... Wzięłam na swoje barki wszystkie możliwe obowiązki. Prałam, gotowałam, sprzątałam, robiłam zakupy, zajmowałam sie wszystkimi papierami (a tych we Francji trochę jest), wychodziłam na spacery z jego psem, trzymałam go za ręke gdy wymiotował po pijaku, byłam na każde zawołanie. No i w międzyczasie pracowałam jako kelnerka, czyli wychodziłam z domu kolo 9 rano, wracałam po 15ej, a o 18ej szłam na wieczorny serwis, który kończył się koło północy.
Zwykle gdy wracałam, w domu trwała impreza. Wszyscy imprezowicze byli pijani i nie potrafili zrozumieć, że chciałam się wykąpać i iść spać.
Zaczęły się awantury, w nerwach krzyczał, że bez niego jestem nikim, ze wszystko, co mam zawdzięczam jemu, ze powinnam zamknąć mordę, bo nie jestem u siebie. Później doszło do tego demolowanie mieszkania i rękoczyny. Pamiętam jak pierwszy raz rzucił mną o ścìanę, wykręcił mi ręce i zupełnie spokojnie powiedział, że mnie zabije.
Był draniem, sadystą, maltretował mnie fizycznie i psychicznie, a ja, głupia krowa, kochałam go. Ciągle myślałam, że z czasem będzie lepiej. Zostałam mistrzynią w szukaniu usprawiedliwień dla niego. Zatraciłam siebie dla niego, ważne były tylko jego potrzeby, a ja przestałam istnieć.
Nie będę opisywać wszystkich naszych perypetii, za każdym razem schemat był ten sam. Awantura, siniaki, rozbite meble, płacz, przeprosiny, kilka dni spokoju i znowu to samo.

Gdy znalazłam pracę w kasynie najbardziej cieszyłam się, że zamieszkam sama. Nagle okazało się, że mogę sobie poradzić bez niego. Tyle, ze byłam uzależniona od mojego księcia. Przez kilka miesięcy jeździłam do niego, wysyłałam mu pieniądze, ale jednak coś zaczęło się zmieniać. Poznałam nowych ludzi, miałam mniej czasu na wiszenie na telefonie, zaczęłam więcej myśleć o sobie. Mój książę stwierdził, ze zepsuły mnie pieniądze i świat hazardu. Robił mi awantury o nieodebrany telefon, nieodpisanie na smsa. Jednak stracił największy atut- silę fizyczną. Odkryłam, że na odległość nie może mnie uderzyć i nie musiałam słuchać jego wrzasków. Wystarczyło wyłączyć telefon.
Jeszcze nie wiedziałam, ze prawdziwy koszmar był dopiero przede mną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz